Instytucje zajmujące się wychowaniem, edukacją czy opieką nad dziećmi rekrutują swych pracowników w zwyczajny sposób. Dlatego też pomysł Ministerstwa Sprawiedliwości, by eliminować skazanych za przestępstwa seksualne wobec nieletnich z kręgu osób pracujących z dziećmi jest rozsądny i – jako działanie prewencyjne – godny pochwały. Wilk nie powinien pilnować owczarni.
Pomysł ministerstwa to konieczność. Musimy dostosować nasze przepisy do unijnych. Pojawia się jednak w momencie, gdy media zajmują się tematem pedofilii. Wszystko za sprawą ujawnienia takich przypadków wśród duchownych. Wrzawa ma jednak fałszywe tony. Choć kościelni oficjele poruszają się w temacie jak słoń w składzie porcelany, wystawiając się do strzału jak kaczki, nadal nie pozwala to na postawienie znaku równości między księdzem a pedofilem. Najszczersze oburzenie wywołane przez przypadki napastowania seksualnego dzieci bije rykoszetem w tych, którzy na co dzień z dziećmi pracują. I o ile słusznie media tropią przypadki wykorzystywania dzieci i ujawniają próby tuszowania takich spraw, to warto mieć świadomość granicy pomiędzy tropieniem a nagonką. Największa medialna burza nie robi z katechetów, nauczycieli czy przedszkolanek pedofilów. Czyny pedofilne są zabronione i powinny być ścigane i karane. Nie dajmy się jednak ponieść zaślepieniu.
W 1487 r. Heinrich Kramer opublikował „Malleus Maleficarum", czyli młot na czarownice. Było to kompendium sposobów, jak ową czarownicę rozpoznać. Kulminacją była próba wody. Gdy wrzuciło się kobietę do rzeki i pływała, znaczy, że woda jej nie przyjmuje i trzeba wiedźmę spalić. Gdy utonęła, znaczy, że niewinna była, więc do nieba trafiła i martwić się nie ma czym.
Mimo burzy wokół sprawy, wymiar sprawiedliwości, jak sama nazwa wskazuje, jest od wymierzania sprawiedliwości, a nie od spełniania zachcianek tłumu kierującego w dół kciuki. Przestępstwo powinno zostać osądzone i ukarane. Powinno być jednak osądzone rzetelnie i z rozwagą. Raz utopiona czarownica pozostaje martwa.