W świetle obecnego bezprecedensowego ataku na Trybunał Konstytucyjny i niedopuszczalnego wstecznego podważania wyboru sędziów dokonanego już przez Sejm starej kadencji, powstają pytania i wątpliwości: co dalej? Kto zostanie wybrany przez nowy Sejm, w jakim procesie, według jakich kryteriów, czy będą to sędziowie „z łapanki" wybrani według jednego kryterium „mierny, ale wierny"? Patrząc na to, co się dzieje wokół sądu konstytucyjnego z perspektywy Ameryki, polityczne odbijanie TK dowodzi, jak słabe są podstawy demokratycznego państwa prawa w Polsce, jak niska jest kultura polityczna i jak bieżąca polityka potrafi zniszczyć jeden z filarów państwa, który jeszcze kilka lat temu był w Europie wskazywany jako jeden z najbardziej efektywnych i poważanych sądów konstytucyjnych. Wobec nieubłaganie rysującej się rzeczywistości ponownego wyboru (kolejnych!) pięciu sędziów, kilka refleksji.
Sędzia last minute
Kandydaci na sędziów TK są zgłaszani w ostatniej chwili, w nieprzejrzystym procesie, nie wiadomo, w jaki sposób podlegają ocenie i dlaczego Sejm uważa, że konkretna osoba spełnia warunki do kandydowania. Politycy (bez wyjątku z każdej opcji) widzą w obsadzie sądu konstytucyjnego okazję do zdobycia łupu politycznego. Środowiska prawnicze nie mają żadnej roli, choćby na etapie opiniowania kandydatów.
Takie postępowanie jest świadome i celowe. Prześwietlanie i poznanie poglądów przyszłych sędziów ma być ograniczone do minimum. Wszystko ma się odbyć za zamkniętymi drzwiami sejmowymi. Im ciszej i szybciej, tym lepiej. Przesłuchania w komisji sejmowej są formalnością, którą trzeba zaliczyć, i tyle. Przypominają miłą pogawędkę przy kawie, podczas gdy to wtedy powinna mieć miejsca trudna rozmowa z kandydatem o fundamentalnych sprawach i kwestiach konstytucyjnych, które dzielą opinię publiczną. Wszystko wskazuje, że kolejny wybór otworzy nowy czarny rozdział w procesie selekcji polskich sędziów konstytucyjnych, podczas gdy powinien być dobrze przygotowany i przemyślany.
Strateg i dyplomata
Musimy przestać traktować kelsenowski paradygmat o sądzie konstytucyjnym jako „negatywnym ustawodawcy" za punkt docelowy dyskusji, a raczej uznać go jedynie za dobry punkt wyjścia. Tylko osoba oderwana od rzeczywistości może nadal bronić tezy, że gdy TK rozstrzyga m.in. o konstytucyjności polskiego członkostwa w UE, gdy orzeka o granicach i relacji do siebie konstytucyjnych praw i wolności, występuje jako zwykły sąd.
W XXI wieku sąd konstytucyjny jest politycznym aktorem: ważne jest nie tylko co i jak mówi, ale też co faktycznie robi. Kalkuluje, wartościuje, dokonuje wyborów, przemawia do różnych audytoriów, zarówno tych ze światopoglądem bardziej konserwatywnym, jak i liberalnym, eurosceptyków i euroentuzjastów, próbując umiejętnie oferować coś każdej z grup.