Dzieje walki z bólem to tysiące lat poszukiwania panaceum na wszystkie dolegliwości, to dzieje poczynań zmierzających do przywrócenia radości życia odebranej przez chorobę. Mądrość ludowa głosi, że „wszystkiej wódki nie wypijesz, wszystkich kobiet nie pokochasz, ale starać się trzeba". Wedle mądrości naukowej nie ma i w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie panaceum na wszelkie bóle, choroby, ale starać się trzeba. Trzeba szukać i znajdować jak najwięcej.
Nie trzeba za to być profesorem medycyny, żeby wiedzieć, że w ciągu życia, a już zwłaszcza na jego początku, w dzieciństwie, nie da się uniknąć bólu fizycznego. Człowiek, podobnie jak każdy ssak (żeby ograniczyć się tylko do tego szczebla ewolucyjnego), jest istotą zawsze czującą i niekiedy cierpiącą, niekiedy tak bardzo, że aż nie do wytrzymania. Co wtedy?
Od niepamiętnych czasów sięga się po mak, mandragorę, konopie indyjskie, żeń-szeń, lulek czarny, piwo, wino, ale także po źródła naturalnej elektryczności, jakimi są elektryczne ryby, żeby wymienić choćby węgorze, drętwy czy zębacze nilowe.
Na marginesie: napięcie prądu wytwarzanego przez elektryczne ryby – czego dowiodła współczesna nauka – jest w praktyce takie samo jak w nowoczesnych elektrycznych przezskórnych stymulatorach nerwów używanych do zwalczania przewlekłego bólu.
To zwalczanie jest stare jak świat. Nie znamy jego początków, ale wykopaliska archeologiczne dostarczyły już wielu dowodów na to, że już pod koniec epoki kamienia, co najmniej 5 tysięcy lat temu, w Europie i Egipcie, aby uśmierzyć ból głowy nie do wytrzymania, uciekano się do trepanowania czaszki; nie wiadomo, czy z dobrym skutkiem, ale wiadomo, że wielu ludzi taką operację przeżyło.