Nie wszystkie partie parlamentarne pozostające w opozycji przetrwały ten czas w równie dobrej kondycji - części na przykład nie udała się trudna sztuka zarządzania lojalnością elektoratu, a były i takie, które zupełnie go roztrwoniły. Koncentrując się na bieżącej walce politycznej nie zawsze potrafiły wykorzystać ten czas do namysłu nad przedefiniowaniem swojej tożsamości – i dopiero teraz, na początku wyborczego maratonu, starają się nadrobić ewidentne zaległości i wymyślają się lub markują, że wymyślają na nowo. Wszystkie te porażki lub ewidentne zaniechania nie pozostają bez konsekwencji na polityczne tu i teraz - przekładają się przede wszystkim na jakość kandydatów wystawionych przez te partie w wyborach prezydenckich i na to co mają nam oni nam do powiedzenia.
Ucieczka do przodu
Zacznijmy od tych, którzy stracili niemal wszystko – czyli od Ruchu Palikota przemianowanego na Twój Ruch. Twórca tej partii nie pojął, że rola naczelnego błazna III RP jest może i dobrą strategią do budowania prywatnej rozpoznawalności, lecz nie służy wizerunkowi formacji, która mogłaby przetrwać kolejne ideowe wolty lub ewidentne kaprysy swojego lidera. Dzisiaj jako kandydat na prezydenta jest cieniem samego siebie sprzed czterech lat - a medialne reflektory przestały go oświetlać. Ale tak kończą wszyscy ci, którzy nie potrafią zapanować nad spójnością swojego przekazu i mają problem z rozróżnieniem tego, że – jak to ujął Krzysztof Janik – „czym innym jest wizerunek polityka, a czym innym wizerunek instytucji, na której czele stoi".
Z Sojuszem Lewicy Demokratycznej sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Leszek Miller stając ponownie na czele SLD w 2011 roku nie zgrał na wstępie swojej najmocniejszej karty, jaką było jego niespodziewane dla wszystkich wyłonienie się z politycznego niebytu. Wyborcy, którym Miller wówczas swoim powrotem bezsprzecznie zaimponował oczekiwali, że człowiek, który potrafił bez niemal większego uszczerbku przeżyć swoją polityczną śmierć rzuci wyzwanie jeśli nie wszystkim, to przynajmniej tym, którzy wpędzili jego partię w strukturalny kryzys, przy okazji burząc jego wizerunek „żelaznego kanclerza". On jednak nie potrafił zachować jednakowego dystansu do głównych antagonistów politycznego sporu – był czas, w którym z obecnie rządzącymi Polską w ogóle się nie spierał. W efekcie stawał się coraz bardziej przystawką Platformy, choć w skrytości ducha marzył, że po wyborach parlamentarnych 2015 roku wystąpi w charakterze głównego rozgrywającego i będzie z nią współrządzić.
Obecnie, niemal w biegu, naprawia zaległości i zaciera tropy, które mogłyby aspirujących do władzy w Sojuszu i wyborców tej partii doprowadzić do konstatacji, że niezbyt fortunnie rozegrał w polityce swoje ostatnie cztery lata. Tak należy bowiem intepretować wystawienie w wyborcze szranki Magdaleny Ogórek - to ewidentna strategia ucieczki do przodu przed polityczną odpowiedzialnością. W wypadku spektakularnej porażki kandydatki SLD ponowne postawienie przez Sojusz na młodych oddali się na długie lata – a to zła informacja dla Grzegorza Napieralskiego i wszystkich marzących o zmianie pokoleniowej. Sukces Ogórek – choć dzisiaj wydaje się bardzo mało prawdopodobny - mógłby wskrzesić choć na chwilę mit Millera, potrafiącego, jak mało który polityk w Polsce, zaskoczyć i postawić wszystko na jedną – na pierwszy rzut oka słabą – kartę.
Obecnych kłopotów Millera nie byłoby jednak jeśli przyjąłby po ponownym objęciu przywództwa SLD zupełnie inną, bardziej finezyjną strategię. Dziś mogłaby ona wypełnić pełnokrwistą treścią całkiem udane hasło obecnej kandydatki Sojuszu na prezydenta (hasło: „Polska - od nowa"). Ma ona ewidentny kłopot z jego optymalnym zoperacjonalizowaniem. Wsad teoretyczny pod taką strategię istniał, a jej autorem był minister w rządzie SLD Krzysztof Janik, który przed laty, w 2010 roku powiedział coś, co zaskoczyło niemal wszystkich, a dla części postkomunistycznej lewicy brzmiało niczym herezja: „Powinniśmy dosyć krytycznie odnieść się do III RP. Przez pół czasu jej istnienia lewica rządziła. I nie wszystko nam się udało. Nie podoba nam się zróżnicowanie społeczne, polityka konsumowania, nie inwestowania, zastój w polityce gospodarczej, w reformowaniu administracji. Jest parę rzeczy, które zostały rozpoczęte, a nie są kontynuowane, i wokół tego powinien powstać projekt lewicy w Polsce. Ponosimy współodpowiedzialność za to, bo w którymś momencie nam zabrakło pomysłu i konsekwencji. Trzeba zweryfikować nasze pomysły i projekty i powiedzieć: tu i tu się pomyliliśmy".