W USA ruszyła maszyna. Zwie się ona „wybory prezydenckie". Co prawda, ich finał nastąpi dopiero jesienią 2016 roku, ale już dziś oczy politycznych komentatorów całego świata zwrócone są na Amerykę. Przesadzamy? Kiedy Hillary Clinton, kandydatka demokratów, ogłosiła swój start, polska kampania prezydencka, szczególnie w oczach komentatorów politycznych, na kilkanaście godzin poszła w odstawkę.
Jedno jest więc pewne: teflonowa Hillary już walczy o głosy. Kto stanie w szranki po stronie republikanów? Najpewniej Jeb Bush – latorośl prawdziwej dynastii – gdy tylko Partia Republikańska się zmęczy i wykrwawi brutalnymi prawyborami. Dlatego dziś dużo ciekawsze pytanie brzmi: kto przyjmie rolę delfina w obu partiach.
Oczywiście nie brak opinii, że stanowisko wiceprezydenta USA jest jednym z wielkich kuriozów historii. John Adams, pierwsza osoba sprawująca ten urząd, stwierdził ironicznie w liście do żony Abigail, że „nasz naród w swojej niezmierzonej mądrości stworzył najmniej znaczący urząd, na jaki ludzka mądrość i wyobraźnia zdołały wpaść".
Co należy do zadań wiceprezydenta globalnego supermocarstwa? Przewodniczy obradom Senatu i w przypadku równowagi głosów oddaje głos wiążący. W przypadku śmierci prezydenta obejmuje jego urząd. To zdarza się niezwykle rzadko. Nie dziwi zatem, że wiceprezydenci dużo częściej są raczej bohaterami soczystych anegdot niż kreatorami realnej polityki USA.
Richard Nixon zwykł mawiać, że nie boi się o swoje życie, gdyż zamachowiec musiałby być skończonym idiotą, by chcieć, żeby jego wiceprezydent Spiro Agnew został głową państwa. Wiceprezydentem George'a H. Busha był niejaki Dan Quayle. Popełniał on tak monumentalne gafy, że doprowadził do powstania satyrycznego czasopisma, które żyło tylko z jego wypowiedzi.
Pomimo pozorów braku znaczenia urząd ten jest jednak dość ważny. W 2012 roku wiceprezydent Joe Biden zmasakrował w debacie publicznej republikańskiego kontrkandydata, co pomogło kampanii Baracka Obamy nabrać wiatru w żagle.
Mało tego: zły wybór wiceprezydenta może się okazać gwoździem do trumny prezydenckiej kampanii. To przydarzyło się doświadczonemu Johnowi McCainowi, który stawiając na niedoświadczoną i mało znaną gubernator Alaski Sarah Palin, pogrzebał swoją kampanię. Amerykańskie media przez całe tygodnie używały sobie, gdy się okazywało, że Palin nie ma bladego pojęcia o świecie. Oto jeden z przykładów, jak Palin wyobraża sobie stosunki z Rosją. „To Alaska daje nam pewność – mówiła – że mamy na oku ten potężny kraj, Rosję, bo oni są tuż obok (...), tuż przy naszym stanie". Później prasa tygodniami drwiła, że Palin widzi Rosję ze swojego okna w domu. Ba, część co rozsądniejszych republikanów drżała na samą myśl, że w razie wygranej i śmierci sędziwego McCaina Palin stałaby się gospodynią gabinetu owalnego.