Kiedy pełen obaw kreślę tych parę zdań na kanwie tekstu Estery Flieger „Prosty magister historii”, to czynię tak powodowany silnym przekonaniem, że jest to tekst ważny, a zarazem niewolny od stwierdzeń tyleż efektownych, co mylnych, a przez to domagających się kontry.
Duet Wieczorek–Gdula tworzy Ministerstwo Głupich Kroków. Nie działają w interesie środowiska naukowego
Zacznijmy od tego, w czym z autorką się zgadzam. Jak najbardziej trafiona wydaje mi się diagnoza, zgodnie z którą obecny rząd (z jego szefem na czele) do spraw nauki, w tym także historiografii, podchodzi – delikatnie mówiąc – po macoszemu. Łączy nas również przekonanie, że samo szefostwo resortu nauki sprawia wrażenie raczej syndyka masy upadłościowej niż choćby w minimalnym stopniu rzecznika interesów środowiska akademickiego. Tu nawet diagnozę Flieger wyostrzę. Po kolejnych publicznych piruetach duetu Wieczorek–Gdula (np. vide „deforma” PAN czy zamach na niezależność IDEAS-NCBR) mamy już – moim zdaniem – pełne prawo resort z siedzibą na ulicy Wspólnej nazywać po prostu Ministerstwem Głupich Kroków. Okazuje się zatem, że choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, doświadczenie zawodowe zdobyte w Almaturze niekoniecznie przekłada się na realia Alma Mater.
Czytaj więcej
Polska Akademia Nauk bez wątpienia potrzebuje zmian. Z pewnością jednak nie tych, które zaproponowało Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego i Nauki. To droga donikąd. Poniżej wyjaśniamy, dlaczego tak uważamy – piszą historycy.
Skądinąd kierownictwa innych resortów równają do tego poziomu, co udowadnia chociażby niedawna – absurdalna tak w treści, jak i w formie – decyzja o odwołaniu Roberta Kostry z funkcji dyrektora MHP. W edukacji nie jest lepiej. O pomstę do nieba nadal wołają zarobki polskich nauczycieli i nauczycielek na każdym poziomie nauczania. Sumując to wszystko, otrzymujemy dojmująco smutny dowód krótkowzroczności naszych obecnych liderów w rozumieniu roli, jaką szeroko rozumiana kultura odrywa w rozwoju współczesnych społeczeństw. Całość bez wątpienia źle wróży na przyszłość. Tu sporu nie ma.
Historiograficzny antyPiS nie istnieje. Każdy potrzebował czasu, aby dostrzec, że rząd nie przejmuje się ani sprawami nauki, ani edukacją
Teraz przejdę do diagnoz, z którymi zgodzić się trudno, bo bazują na zbyt daleko idących uproszczeniach. Zacznijmy od sprawy kluczowej, czyli kwestii, kogo – poza politykami – powinniśmy obarczać odpowiedzialnością za tak niekorzystny obrót spraw. Otóż zdaniem autorki duża część winy leży – przynajmniej w kontekście historiografii i obecności historii w przestrzeni publicznej – po stronie tej części środowiska zawodowych badaczy przeszłości, która w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy, choć dostawała po głowie, sama skrajnie się upolityczniła. Innymi słowy, mentalnie nadal pozostaje w realiach wojny na górze, dawno zatraciła zdolność do chłodnej oceny sytuacji, myśli wyłącznie w kategoriach plemiennych, a w PiS-ie widzi samo zło. W związku z czym tak definiowani przez autorkę „antypisowscy” badacze przeszłości sami zastawili na siebie pułapkę. W czym rzecz? Otóż obecna władza nie traktuje formułowanych w tym kręgu postulatów środowiskowych na poważnie, bo dobrze wie, że jego przedstawiciele i tak skazani są na dalsze wspieranie koalicji 15 października. Reasumując, „historiograficzny antyPiS” najpierw sam odebrał sobie wiarygodność, a potem wykazał się skrajną naiwnością, sądząc, że nowo wybrani (czyli „ich”) rządzący nie wykorzystają tego faktu.