W dawnej Polsce nie było królobójstwa, wyjąwszy przebicie oszczepem w 1227 roku uciekającego nago z łaźni Leszka Białego, ale nie był on królem, tylko księciem dzielnicowym akurat władającym Krakowem. Potem w 1523 roku ktoś bezskutecznie strzelał do stojącego w wawelskim oknie króla Zygmunta Starego. Trzeci epizod również nie zasługuje na poważne traktowanie, bo młody szlachcic Michał Piekarski usiłował w 1620 roku zabić czekanem króla Zygmunta III Wazę, ale został obezwładniony przy czynnym udziale królewicza znanego potem jako Władysław IV. To on właśnie „bredził na mękach”, którym został poddany, mimo że już wcześniej uważano go za niezrównoważonego.
Czytaj więcej
W szkołach uczymy się, że Polacy to naród szlachetny, który zawsze szanował swoich królów i nigdy nie poważył się na zamach na swoich pomazańców. To nie do końca prawda. Zamach na życie monarchy nie wszedł co prawda do polskiego obyczaju politycznego, tak jak to miało miejsce w Italii, Francji czy Rosji, ale nam też się kilka razy zdarzył.
Nawet Henryka Walezjusza musieli za nas zabić Francuzi
Cóż to jest wobec wspaniałego pocztu chwalebnych królobójstw, jakim dysponują w swych dziejach Anglia i Francja. Nawet krótkotrwały król na Wawelu Henryk Walezjusz tylko po to uciekł do ojczyzny, by zginąć po kilkunastu latach nieudanego panowania zadźgany przez zamachowca nie na tronie, lecz na sedesie. Skoro u nas nie było królobójców, to i zdrajcom przebaczano albo ścigano ich tak nieudolnie, że umierali we własnych łóżkach. Tylko zmarły już poeta – przez niektórych uznawany za wieszcza – opisał w jednej ze swych książek nieudolne wymierzanie sprawiedliwości zdrajcom podczas powstania kościuszkowskiego. Może gdyby ich skuteczniej i bardziej zdecydowanie wieszano, lepiej udawałyby się polskie powstania, tak jak rewolucje w szczęśliwszych krajach.
„100 ukradzionych miliardów”. Ktoś za to odpowie?
Więc jak teraz mamy być konsekwentni w czymkolwiek? Przecież nawet Antoni Macierewicz ma zasługi; stworzył formację „terytorialsów”, a prezydent udekorował go „Orłem Białym”. Przecież Andrzej Duda tak ładnie nauczył się przemawiać także w obcych językach, więc to mąż stanu i postać miary europejskiej. Podobnie jak Mateusz Morawiecki, tym bardziej że miał gadane prawie od początku. Przecież PiS nie był taki zły; jak można mu teraz odbierać dotację? Wielkie inwestycje mają sens, bo „trzeba wielkiej idei, by skupić naród”, chociaż jedyna z nich ukończona – przekop Mierzei Wiślanej – przynosi same straty. Więc można zrozumieć, dlaczego premier mówi o „100 ukradzionych miliardach”, ale dowody nadające się do sądu ma jak dotąd na mniej niż setną część tej sumy.
„Na taką miłość nas skazali, taką przebodli nas ojczyzną” – pisał kiedyś Herbert.