Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Łotysz Valdis Dombrovskis powiedział w rozmowie z „Financial Times”, że nie ma wątpliwości, iż w październiku kwalifikowana większość państw członkowskich poprze propozycje unijnej egzekutywy nałożenia zaporowych ceł na import aut elektrycznych z Chin. Miałyby one (łącznie z istniejących daninami) wynieść nawet blisko 50 procent. Zgodnie z unijnym prawem taka inicjatywa nie może wejść w życie, jeśli nie poprze jej przynajmniej 15 państw UE zamieszkanych przez 65 proc. ludności Wspólnoty.
Czytaj więcej
Komisja Europejska starała się ochronić unijny rynek przed zalewem tanich chińskich aut z napędem elektrycznym. Chińczycy już mają pomysł, jak sobie z tym poradzić.
Bez wątpliwych praktyk gospodarczych Chiny nie były tak konkurencyjne
Taka jedność jest czymś nowym w relacjach między Brukselą i Pekinem. Do tej pory bowiem każdy kraj członkowski prowadził tu własną grę. Do Państwa Środka bez żadnych konsultacji ze swoimi europejskimi partnerami lecieli przywódcy Niemiec, Francji czy Polski. W sprawie ceł na import aut szczególnie sceptyczny był Berlin. Nasi zachodni sąsiedzi rozwinęli szeroki eksport własnych samochodów do Chin, a także ich produkcję na miejscu. Niemcy obawiali się, że wojna handlowa z Chińczykami spowoduje, iż komunistyczne władze zmuszą ich do wycofania się z tego rynku.
Nie mogąc konkurować z Chińczykami, fabryki w zjednoczonej Europie nieraz zmuszone były do zaprzestania produkcji. To mnoży armię bezrobotnych i jest ważnym powodem skokowego poparcia dla skrajnej prawicy.
Dziś jednak staje się jasne, do czego doprowadził brak europejskiej solidarności. W ubiegłym roku Wspólnota zarejestrowała deficyt w handlu z Chinami blisko 300 miliardów euro. Stało się tak nie dlatego, że chińskie produkty są tak znakomite, tylko z uwagi na wątpliwe metody produkcji, jakich dopuszczają się Chińczycy. Przedsiębiorstwa otrzymują masowe wsparcie państwa, kradną cudzą własność intelektualną, nie przestrzegają minimalnych norm socjalnych i ekologicznych.