Polscy rolnicy w porównaniu ze swoimi zachodnimi kolegami to Wersal. W zależności od tego, jakie kto ma nastawienie do ich protestów, mógł się w poniedziałek oburzyć albo zachwycić scenami z centrum dzielnicy unijnej w Brukseli, która wyglądała jak pole bitwy.
Protest rolników: Donald Tusk chce dotrwać do okresu prac polowych?
W Polsce rząd prowadzi wobec protestujących w miarę czytelną politykę. Donald Tusk postanowił najprawdopodobniej dotrwać bez żadnych znaczących ruchów do okresu prac polowych, licząc, że przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w czerwcu demonstracje znikną w naturalny sposób. Jednocześnie jego otoczenie polityczne i kibice KO w mediach społecznościowych prowadzą kampanię dyskredytacji protestujących przy milczącej akceptacji PSL. Czytamy o traktorach za milion, o przywilejach w postaci niskiej składki KRUS, o olbrzymich dopłatach. Każdy z tych argumentów jest fałszywy. Na przykład system dopłat w ramach wspólnej polityki rolnej nie został powołany w wyniku żądań polskich rolników. Wielu z nich by z niego zrezygnowało, gdyby UE uwolniła wewnętrzny rynek rolny. Teraz dopłaty są rekompensatą za to, że rolnicy nie mogą w pełni wykorzystywać potencjału gospodarstw.
Rolnicy – nie tylko polscy – protestują przeciwko zielonemu ładowi, który jest zbiorem kosztownych absurdów w niemal każdej dziedzinie życia.
W prostszej wersji zwolennicy rządu wyzywają rolników od przyjaciół Putina czy wieśniaków.
Uboczne sutki ratowania klimatu? Realizacja zielonego ładu uderza w konserwatystów
Warto jednak spojrzeć poza doraźność i zrozumieć, że rolnicy – nie tylko polscy – protestują przeciwko zielonemu ładowi, który jest zbiorem kosztownych absurdów w niemal każdej dziedzinie życia. W przypadku rolnictwa natomiast realizacja jego założeń oznaczałaby praktycznie wygaszenie produkcji rolnej. Europa zrezygnowałaby z masowego wytwarzania żywności i własnego bezpieczeństwa żywnościowego. Europejskie jedzenie stałoby się zaporowo drogie. Ktoś by na tym oczywiście zarobił: Ukraina, najpewniej zwolniona z wymogów WPR, kraje Mercosuru, może kraje Azji. Z całą pewnością nie byłoby to korzystne dla Europejczyków. Ale miałoby to i ten skutek, że zlikwidowana zostałaby grupa ludzi – już dzisiaj niewielka – w naturalny sposób skłaniająca się ku konserwatywnym poglądom.