Bezpieczeństwo jest dla Polski najważniejsze. Mając po sąsiedzku największą wojnę współczesności, nie trzeba tego tłumaczyć. Na dodatek wojna nie musi się ograniczyć do Ukrainy – może przekroczyć granice NATO.
Dotychczas główną rolę w polityce bezpieczeństwa – tak główną, że inni byli gdzieś daleko w tle – odgrywała Ameryka. Tak, USA się zmieniają i od lat tracą zainteresowanie Europą. Czy oznacza to, że w zakresie bezpieczeństwa potrzebna jest rewolucja i postawienie na najważniejszych graczy Unii Europejskiej, czyli Niemcy i Francję?
A co, jeżeli Donald Trump nie wygra wyborów prezydenckich w USA?
Pojawiają się pytania. Czy stoimy przed prostym albo-albo? A jeżeli nawet by tak było, to jaką cenę w innych dziedzinach niż bezpieczeństwo jesteśmy gotowi za to zapłacić? I czy w negocjacjach w sprawie tej ceny bierze się pod uwagę to, że skutki postanowień, które zapadną, będą obowiązywały także w czasach, gdy Europa i świat mogą być zupełnie inne, niż się dzisiaj wydaje. A kiedy już zapadną, to na bardzo długo. Niektóre na zawsze.
Czytaj więcej
W kontekście wojny w Ukrainie powrót Trumpa oznacza egzystencjalne zagrożenie dla UE. Ale jest i dłuższa perspektywa.
Zacznijmy od tego, co się wydaje dzisiaj i co pcha do kopernikańskich zmian: w Stanach Zjednoczonych wygra Donald Trump, który następnie rozwiąże lub przynajmniej pozbawi zębów NATO. Jednak Trump nie musi wygrać. A do czasu, gdy się okaże, kto będzie następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych, i tak nie uzyskamy gwarancji, że mocarstwa unijne będą mogły zastąpić Amerykanów, a nawet, co gorsza, że w ogóle będą tego chciały. Dlatego z płaceniem Niemcom i Francji w innych dziedzinach za bezpieczeństwo trzeba postępować bardzo ostrożnie.