Rozszyfrujmy tytułowy skrót: Wielki Spowalniacz Inicjatyw. WSI to sposób działania administracji naszego państwa. Samorządowej i rządowej. Z każdymi wyborami, zdawałoby się, przepoczwarza się ona na nowo. A jednak dla obywatela te zmiany okazują się nieistotne. Wchodząc do urzędów, zaczynamy jak zwykle grzęznąć, tracimy impet. Nie ma żartów: czy rządzą ci, czy tamci, Wielki Spowalniacz Inicjatyw działa niezawodnie. W sensie prawnym mówić trzeba o mechanizmie, w sensie kadrowym – o organizmie. Społeczności funkcjonariuszy nie chcą pracować dla obywateli, lecz na rzecz zabezpieczania sobie „tyłów”. To konstrukcja przaśna – ani RP, ani PRL, tylko rodzaj hybrydy – RPRL. Ci, którzy śledzą wielkie eksperymenty naukowe, wiedzą, że Szwajcarzy zaprojektowali i zbudowali podziemny Wielki Przyspieszacz Hadronów. My, na przekór ambicjom czasów transformacji i powszechnej informatyzacji, udoskonalamy WSI – Wielki Spowalniacz Inicjatyw.
Ten twór to wynik inercji kolejnych rządów. Nikt za niego nie brał i nie bierze odpowiedzialności. Za trwanie Wielkiego Spowalniacza Inicjatyw zawsze odpowiadają jacyś „oni”. Z rządu lub z opozycji. Spójrzmy prawdzie w oczy: WSI tworzymy sami tylko w zmieniających się rolach. To problem tyleż polityczny, co kulturowy. Magia zbiorowej nieodpowiedzialności. Jako wyborcy jesteśmy zbyt tolerancyjni dla rządzących różnych szczebli. Brak nam odwagi cywilnej i uporu, żeby przeciwstawić się pomiataniu obywatelem. Jakby to nie nasze rządy i samorządy lekceważyły swoich wyborców tuż po zakończeniu kampanii, które zapewniły im władzę.
Różnica między symulacją a sprawczością
Dopiero wojna tocząca się przy naszych granicach uświadomiła – wciąż jeszcze mniejszości z nas – że sprawność infrastruktury krytycznej i jej odporność na wyzwania bezpieczeństwa przekłada się na czas reakcji na zagrożenia. Wobec wyzwania wojny kompetencje urzędników muszą być faktycznymi umiejętnościami rozwiązywania problemów, a nie tylko zakresem władztwa nad obywatelem. Tzw. procedury nie mogą pozostać – jak dotychczas – uniwersalnym wykrętem od osobistej odpowiedzialności za fiasko spowodowane paraliżem decyzyjnym. Procedura ma wrócić do definicyjnego sensu, ma być sprawdzonym sposobem osiągania celu: na czas, w ramach prawa i założonych kosztów.
WSI polega na takiej interpretacji każdego przepisu, która zwalnia urzędnika z odpowiedzialności. Może bezkarnie blokować każdego aktywnego obywatela. WSI pozwala marnotrawić energię społeczną w aurze zbiorowej nieodpowiedzialności. Dopiero wojna w Ukrainie odsłoniła różnicę między symulacją działania i realną sprawczością. W Polsce i Europie spieramy się teraz o rzeczywistość. Żadne medialne narracje nie pomogą pozorantom kryjącym się za elokwentną retoryką. Liczą się fakty dokonane: prawdziwe rozwiązywanie prawdziwych problemów.
Urzędnicy nie ryby
Argumenty, które przedstawiam, i diagnoza zjawiska określonego akronimem WSI skierowane są do milczącej większości w administracji. Do państwowców rozumiejących, że zmieniać się mogą rządy i samorządy, ale obywatele muszą mieć poczucie, że kraj nie stoi nierządem. Musi być utrzymana ciągłość ruchu. To nie urzędnicy są solą tej ziemi, lecz obywatele. Niestety, ta grupa państwowców jest zdominowana przez żelazny trójpodział pozostałych funkcjonariuszy WSI. Pierwsi nie ryby – więc biorą. Jeśli dużo, rzadko i na podstawione podmioty, w dodatku z przesunięciem w czasie w stosunku do zajmowanego stanowiska, jest to praktycznie bezkarne… Drudzy – blokują, nieważne czy przez literalną interpretację przepisów, czy przeciąganie terminów. Tak napędzają korupcję, obojętne – w pieniądzu, w naturze czy w kontaktach. Trzeci udają idiotów lub nimi są naprawdę i twierdzą, że nie ma dwóch pierwszych grup. Ale też nie mają odwagi, aby wejść do tej czwartej grupy – państwowców. Taka decyzja wymaga bowiem odwagi cywilnej, postawienia się szefowi, przeciwstawienia się solidarności korporacyjnej. WSI pracuje przecież na własny spokój i dla siebie.