o znaczy, mówiąc precyzyjniej, część pierwszą obejrzałem i była dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem. Uznałem ją za tanią podróbę fantastycznej komedii Richarda Curtisa „To właśnie miłość" (pamiętacie państwo tańczącego premiera Hugh Granta i Billy'ego Macka śpiewającego nago „Christmas is All Around"?). Ale chyba nie miałem racji. To jest pop na naszą polską miarę, bez globalnych ambicji, ale przyzwoicie napisany i zagrany. A że to wtórne? Przecież prawie wszystko, co w popkulturze się dzieje wokół Bożego Narodzenia, jest wtórne. Gdzieś tak od czasów Dickensa („Opowieść wigilijna") i Franka Capry („To wspaniałe życie"). Co więcej, z biegiem lat coraz mniej mi przeszkadza to, co w „Listach do M." i setkach innych filmów „christmasowych" raziło najbardziej. Tony lukru lejące się z ekranu, a także z głośnika w przypadku piosenek. Krótko mówiąc, bożonarodzeniowy kicz.

W „Ziemi Ulro", swojej najbardziej przenikliwej książce, Czesław Miłosz pisze (prawie pół wieku temu) o „zupełnej klęsce zlaicyzowanego humanizmu, spowodowanej przez tegoż humanizmu sukcesy". Mówiąc to, ma oczywiście na myśli społeczeństwa Zachodu. To na podstawie ich obserwacji formułuje tezę, że zanik wyobraźni religijnej, usunięcie sacrum z codzienności, zepchnięcie religii do kruchty mają niszczący wpływ na naszą cywilizację. Triumf nowoczesności, rozumu i humanizmu skończył się jego zdaniem klęską duchową. Jeszcze wtedy można było wierzyć, że „polski katolicyzm" (z którym, jak sam pisze, Miłosz „nie chciał mieć nic wspólnego") ochroni nas przed tym procesem. Dziś widać, że to się nie udało. Jesteśmy Zachodem i mamy zachodnie problemy. Wojna, jaką z Kościołem katolickim toczą w Polsce niektórzy politycy i intelektualiści, jest równie sensowna, jak walka z własnym cieniem. Wszechmocna w opinii obsesjonatów instytucja przegrała walkę o rząd dusz. I nie ma szans, żeby to się zmieniło w dającej się przewidzieć przyszłości.

A co ma do tego bożonarodzeniowy kicz? Rzecz w tym, że chociaż sukcesywnie wypieramy religię z naszego uniwersum, to wciąż mamy potrzeby duchowe. Pragniemy powszechnego dobra, harmonii, chcemy wierzyć, że oparcie daje nam rodzina i że wszystko dobrze się skończy. Tak jak w filmach „christmasowych". Cóż, lepsze to niż nic.