Dziś powieść Stefana Żeromskiego, po latach przerwy, wraca na listę lektur. I dobrze.
Nie będę ukrywał. Ja też się męczyłem, czytając opowieść o losach Judyma. Określenie „żeromszczyzna" nie powstało przypadkiem.
I raczej nie używano go, żeby wychwalać stylistyczne walory tej prozy. Cóż, Żeromski bywał nieznośnie manieryczny. A jednak to właśnie temu pisarzowi, tuż po roku 1918, zaproponowano, by zamieszkał na Zamku Królewskim. Uważano go słusznie za jednego z ojców polskiej niepodległości.
Nikt nie dostosowuje matematyki i geografii do upodobań dziatwy szkolnej, nie ma więc powodu, żeby inaczej było z literaturą
Autor „Syzyfowych prac" naprawdę wpłynął na życiowe wybory kilku pokoleń Polaków. Podobnie zresztą jak, w tym samym czasie, Henryk Sienkiewicz, a wcześniej Adam Mickiewicz. Może i proza Żeromskiego jest manieryczna i momentami trudno przyswajalna, ale tak właśnie się wtedy pisało. Nikogo nie zaskakuje, że Mikołaj Rej pisał staropolszczyzną, nie powinno więc dziwić, że w czasach modernizmu i symbolizmu posługiwano się środkami właściwymi dla epoki. Zresztą gusta publiczności się zmieniają i mam wrażenie, że dziś styl Żeromskiego znajduje wcale licznych kontynuatorów. Jakby się uważnie przyjrzeć, to może nawet dałoby się tu znaleźć związki z twórczością Doroty Masłowskiej czy Szczepana Twardocha.