François Hollande, Angela Merkel, David Cameron, Mariano Rajoy, Matteo Renzi, Donald Tusk, Jean-Claude Juncker, Martin Schulz, Ewa Kopacz. Wszyscy wzięli udział w wielkiej manifestacji na ulicach Paryża w imię obrony „europejskich wartości". Oddali m.in. hołd dziennikarzom i rysownikom tygodnika „Charlie Hebdo", którzy zginęli w czwartkowym zamachu terrorystycznym.
Czy jednak Hollande, Merkel, Cameron, Rajoy, Renzi, Tusk, Juncker, Schulz i Kopacz wiedzą, czym są „europejskie wartości"? I czy wiedzą tym samym, czego tak naprawdę chcą bronić? Czy zdają sobie sprawę, że członkowie redakcji „Charlie Hebdo", którzy stali się męczennikami tej batalii, przez większość swojego życia zawodowego nie zajmowali się niczym innym jak tylko podważaniem, deptaniem, wyśmiewaniem wszystkich możliwych wartości?
Dzieci Tartuffe'a
Unijnym prezydentom i premierom wydaje się, że satyrycy z „Charlie Hebdo" zginęli, bo bronili wzorców wolności słowa i tolerancji. Gdybyśmy nadstawili uszu, usłyszelibyśmy zapewne pozagrobowy chichot Charba, Cabu i Wolinskiego. Gdyby mieli oni okazję wydać jeszcze numer magazynu gdzieś w zaświatach, na okładce znaleźliby się zapewne wszyscy wymienieni politycy wraz ze stosownym szyderczym podpisem.
Obrońcy wartości? Juncker, były premier Luksemburga, zarządzający do niedawna gigantyczną podatkową pralnią? Rajoy, przywódca najbardziej skorumpowanej partii w Europie? Hollande wyrzucający z Pałacu Elizejskiego swoją partnerkę, bo mu się znudziła? Cameron, który chciałby zamknąć granice przed imigrantami? Schulz, mistrz utrzymywania się na lukratywnych stołkach za wszelką cenę? Tartuffe byłby zaiste dumny z takiego potomstwa.
Problemem Europy nie jest to, że jej wartości są atakowane z zewnątrz. Problemem Europy jest to, iż sami Europejczycy od wielu lat regularnie i ochoczo zmieniają swój kanon wartości, w zależności od politycznych uwarunkowań, ideologicznych mód, a nawet prywatnego widzimisię obywateli.