Ten, kto żyje manichejską walką Platformy z PiS, żyje przeszłością. Po wyborach samorządowych w wielu rozmowach przewijał się wniosek, że idzie fala buntu, która zmieni scenę polityczną w formule ustalonej po 2005 roku.
Z mojego zawodowego punktu widzenia takie zmiany objawiają się niespodziewanymi wynikami wyborczymi. Tak było jesienią 2014 roku i tak się stało w ostatnich wyborach prezydenckich.
Co to za fala? W Polsce jest sporo grup społecznych, dla których jedyną nadzieją jest bunt i które nie mają nic do stracenia. Jednym z istotnych podziałów jest wiek. Buntują się młodzi – ci do trzydziestki – i w nieco mniejszym stopniu młodzi dorośli w wieku 30–40 lat.
Dlaczego oni? Problemem młodych jest samorealizacja. Mogą znaleźć pracę, ale bez widocznych szans na awans w wymiarze finansowym lub w strukturze instytucji lub firmy. Wysokość ich zarobków nie pozwala im także na przeniesienie samorealizacji na pola pozazawodowe. Niemal połowa Polaków do 35. roku życia mieszka z rodzicami – nie mają szans na usamodzielnienie się. To jeden z najwyższych wskaźników w Europie.
Taka sytuacja rodzi silną frustrację. Być może obserwujemy proces materializacji tezy o „straconym pokoleniu" – efekcie zmian w gospodarce po kryzysie finansowym oraz zmian w związku z rewolucją informatyczną. Rozwiązaniem dla polskiego straconego pokolenia może być emigracja, ale nie każdy jest gotowy na taki krok i nie każdy chce być emigrantem.