Po miesiącach zapewnień, że nie będzie w Polsce drugiego lockdownu, „bo gospodarka tego nie wytrzyma", wyraźnie zmierzamy w jego stronę. Dwa miesiące temu zwracałem uwagę, że jeśli jesienią i zimą nastąpi silny wzrost zachorowań, nie będzie innego wyjścia. A gospodarka będzie musiała to wytrzymać.
Trudno uniknąć pytania, co dzięki wiosennemu lockdownowi zyskaliśmy. Jego cel był tylko jeden – kupić czas. W marcu zaniedbywana latami służba zdrowia była zupełnie nieprzygotowana na gwałtowny wzrost liczby chorych potrzebujących intensywnej opieki. Dlatego tak ważne było to, by wypłaszczyć krzywą zachorowań i nie dopuścić do zbyt gwałtownego rozprzestrzeniania się wirusa. I to się w zasadzie udało, liczba zachorowań nie przekroczyła 500 na dzień, a w czerwcu–lipcu zaczęła nawet lekko spadać, co dało rządzącym okazję do przedwyborczego ogłoszenia triumfu.
Cena, którą za to zapłaciliśmy, była przerażająco wysoka; spadek PKB o 9 proc., czyli o niemal 60 mld zł, i ogromny wzrost zadłużenia państwa. Ale to, że cena była wysoka, nie oznacza, że nie była warta zapłacenia. Ważne pytanie to „value for money" – jak wiele dzięki temu zyskaliśmy. Zyskaliśmy czas, niemal pół roku. Ale czas ma wartość tylko wtedy, gdy się go umie wykorzystać. Kiedy dziś widać, że służba zdrowia jest na krawędzi załamania, choć jesienna fala zachorowań dopiero się rozkręca; kiedy nie widać żadnej przemyślanej strategii walki z zagrożeniami zdrowotnymi i gospodarczymi, ani ze strony rządu, ani opozycji; kiedy widać, że rząd sam padł ofiarą swojej propagandy i najwyraźniej uwierzył w bzdury, że „wirus jest w odwrocie", a w gospodarce „najgorsze już przeszło" – wydaje się, że kupione za 60 mld zł miesiące zostały w znacznej mierze zmarnowane.
Stało się, korzyści pierwszego lockdownu w znacznej mierze zmarnowaliśmy. Trzeba zrobić co się da, by nie zmarnować kolejnego. Nie mam gotowej recepty. Ale jest dla mnie jasne, że w pierwszej kolejności należy wesprzeć alarmowo służbę zdrowia, nie tylko pieniędzmi, ale i ludźmi oraz wszelkimi ułatwieniami w działaniu, o które poprosi, aby usprawnić jej działanie. Po drugie, trzeba szybko zidentyfikować aktywności, które najbardziej sprzyjają rozsiewaniu się zarazy – duże wesela, zgromadzenia, a może i wizyty na cmentarzach 1 listopada – i zakazać, wypłacając poszkodowanym biznesom wsparcie. Po trzecie, trzeba ustalić, które sektory gospodarki należy za wszelką cenę bronić przed lockdownem i zapewnić im specjalną ochronę, w tym powszechne testowanie i szybką izolację nosicieli. I po czwarte, najbardziej surowymi środkami zmusić wszystkich Polaków, z głównymi politykami na czele, do przestrzegania zaleceń, których nie powinni sformułować urzędnicy, ale cieszący się autorytetem zespół ekspertów. Bo jeśli zmarnujemy drugi lockdown, to naprawdę będzie tragedia.
Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, Akademia Finansów i Biznesu Vistula