Problem właściwego zarządzania zamówieniami publicznymi w ostatnich latach został zbagatelizowany przez rządzącą koalicję PO–PSL. Jest to chyba jedyny taki przypadek w historii zamówień publicznych nie tylko w Polsce, ale także w całej Unii Europejskiej. Przesadzam? Znajdźcie mi więc w Europie państwo, w którym funkcję prezesa tak ważnego dla gospodarki urzędu sprawuje od ponad roku osoba „pełniąca obowiązki". Czy jest drugie takie państwo, w którym urząd funkcjonuje bez dyrektora generalnego, bez dyrektora departamentu prawnego i bez prezesa, a jedyną osobą zdolną do reprezentowania urzędu jest wiceprezes? Czy ktokolwiek może sobie wyobrazić urząd odpowiedzialny za wydawanie przez budżet państwa ok. 160 mld zł rocznie, pozbawiony osoby odpowiedzialnej za prawidłowość ich wydawania?
Pewnie nie, bo zarówno nasza historia, jak i historia Europy takiej sytuacji nie odnotowała. Kilkanaście dni temu premier Kopacz poinformowała opinię publiczną o zatwierdzeniu programów związanych z inwestycjami drogowymi i kolejowymi. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, że do tego, aby programy te przeprowadzić, potrzebny jest sprawnie działający urząd dbający o uczciwe przeprowadzenie przetargów związanych z tymi inwestycjami. Rozumiem, że może ktoś uznał, iż urząd ten nie ma większego wpływu na system zamówień publicznych w naszym kraju – z czym w świetle wydarzeń z ostatnich dwóch lat mogę w pełni się zgodzić.
Jeśli tak uznali rządzący naszym krajem, to należy go szybko zlikwidować i zastąpić instytucją, która przejmie odpowiedzialność za zasadne i uczciwe wydawanie ogromnych publicznych pieniędzy. Dla porządku przypominam, że słowo „publiczne" oznacza pochodzące z naszych obywatelskich portfeli, a w ostatnim czasie odnoszę niepokojące wrażenie, że są one wydawane w sposób wyjątkowo beztroski.
Dwa lata temu posłowie Platformy Obywatelskiej – dostrzegając zagrożenia dla wydatków publicznych środków tylko i wyłącznie w oparciu o kryterium najniższej ceny, bez poszanowania prawa przysługującego przedsiębiorcom wynikającego z kodeksu cywilnego oraz prawa przysługującego pracownikom, a wynikającego z prawa pracy – złożyli projekt nowelizacji ustawy – Prawo zamówień publicznych. Po licznych negocjacjach z rządem i przy aktywnym poparciu pracodawców i związków zawodowych po półtora roku udało się uchwalić nowelizację, która w znaczącym stopniu ograniczyła dominację kryterium ceny, wprowadziła zapisy obligujące zamawiających do waloryzacji umów w sytuacji, gdy zmianie ulega minimalne wynagrodzenie, stawka ZUS i VAT, oraz umożliwiła zamawiającym zapis w specyfikacji przetargowej wymogu umowy o pracę „kiedy charakter pracy tego wymaga".
Oprócz tych trzech, w moim odczuciu najważniejszych, zmian ustawodawca wprowadził wiele innych porządkujących system zamówień publicznych w naszym kraju. W obliczu tak szerokich i istotnych zmian przewidział również, że zamawiający mogą mieć problemy z wprowadzeniem części z nich w życie, jak choćby tych związanych ze stosowaniem kryteriów pozacenowych. W związku z powyższym nałożył na prezesa Urzędu Zamówień Publicznych obowiązek opracowania tzw. dobrych praktyk w zamówieniach publicznych. Celem takiego opracowania było wskazanie zamawiającym, jak w sposób najbardziej racjonalny i korzystny dla państwa, a więc również jego obywateli, wydawać publiczne pieniądze. Niestety, Urząd Zamówień Publicznych zlekceważył sobie postanowienia najwyższej władzy ustawodawczej, jaką jest w naszym kraju parlament, i przez 11 miesięcy od dnia uchwalenia ustawy nie wykonał zobowiązania, jakie mocą ustawy zostało na niego nałożone.