Przeszło 60 lat temu na pierwsze pociągi wiozące do Niemiec robotników z Turcji czekały delegacje miejscowych notabli i przedsiębiorców. Wysiadających witano z kwiatami – oto przybyła odsiecz dla rozpędzającej się gospodarki, której zabrakło najważniejszego wówczas paliwa: ludzkich rąk. Układ wydawał się idealny, robotnicy przyjeżdżają na kilka lat, zarabiają lepiej niż kiedykolwiek, a potem wracają.
Nic nie poszło tak, jak zakładano. Niemiecka gospodarka cierpi na permanentny deficyt rąk do pracy, a realia w krajach pochodzenia robotników, którzy na przełomie lat 60. i 70. przyjechali do RFN, nie zmieniły się ani na jotę. Turcy z pierwszego pokolenia gastarbei- terów nawet nie chowali do szaf walizek, licząc na to, że wkrótce nadejdzie dzień powrotu. Ale z roku na rok odkładali decyzję, bo ojczyzna – poza skrawkiem gruntu w rodzimej wiosce – niewiele im miała do zaoferowania. Tym bardziej ich dzieciom, które wychowywały się już wśród niemieckich rówieśników i ich więź z krajem przodków była raczej symboliczna.
Podobnie pewnie będzie w Polsce: tylko 10 proc. żyjących dziś nad Wisłą Ukraińców deklaruje, że „zostanie tu na stałe”. Finalnie ich liczba będzie zapewne znacznie wyższa. Dziś szczególnie ci, którzy uciekli przed wojną, żyją w stanie zawieszenia. Znaleźli pracę czy otrzymali wsparcie, ale zakładają, że to sytuacja czasowa do momentu powrotu do ojczyzny (przecież wielu uchodźców już wróciło). Inni, którzy nie wierzą w to, że wojna szybko wygaśnie, a nad Dnieprem będzie się dało normalnie żyć, planują z kolei wyjazd dalej na Zachód.
Ale i nad Renem panował kiedyś nastrój tymczasowości. Słynący z wcieleniowych reportaży Günter Wallraff opisywał w latach 80. i 90. wykorzystywanie tureckich robotników do niebezpiecznych prac bez zabezpieczeń w niemieckich elektrowniach atomowych czy akty cichej nienawiści wobec czarnoskórych, na jakie pozwalali sobie zwykli Niemcy w przekonaniu, że Afrykanin nie zrozumie pogardliwych uwag. Tyle że tymczasowe status quo stało się permanentnym. To miało konsekwencje.
O ile starsze pokolenie pogodziło się ze swoim statusem wiecznego imigranta i zamkniętego getta dzielnicy zamieszkanej przez ziomków, o tyle młodsze najpierw odbiło się od zamkniętych drzwi niemieckiego społeczeństwa, a potem zaczęło szukać alternatyw. Po pierwszych sukcesach gospodarczych rządu Recepa Tayyipa Erdogana kilkanaście lat temu, doskonale wykształceni młodzi Niemcy tureckiego pochodzenia masowo ruszyli nad Bosfor. Tam osiągalna była kariera, której w Niemczech nigdy by nie zrobili. Ci słabiej wykształceni szukali azylu we wspólnotach muzułmańskich, nierzadko radykalnych, co przyczyniło się do stworzenia niemałej grupy dżihadystów nad Renem.