W ostatnich tygodniach przetacza się przez łamy wielu dzienników i tygodników dyskusja o Banku Pekao. Wszystko za sprawą decyzji inwestora strategicznego, jakim przez ostatnie 17 lat był dlań włoski UniCredit, który zdecydował się sprzedać swój pakiet akcji.
Dyskusja toczy się głównie wokół idei tzw. repolonizacji banków. Wystawiony na sprzedaż kontrolny pakiet akcji drugiego co do wartości aktywów banku jest w oczach zwolenników tej idei wyjątkową okazją. Okazją tym większą, że dotyczy banku dysponującego dużą nadwyżką kapitałów, przekraczającą obowiązujące normy. Pokusa jej wykorzystania na bliżej nieokreślone cele wydaje się wygrywać z logiką długoterminowego zarządzania bezpieczeństwem banku.
Dlaczego UniCredit nie negocjuje z innymi
Powszechnie wiadomo, że sprzedaż akcji Banku Pekao jest dla UniCredit transakcją ratunkową. Kiedy w roku 1999 polski minister skarbu wybierał go na inwestora strategicznego dla Pekao, włoski bank nazywany był na rynku kapitałowym w Europie i świecie „nieoszlifowanym diamentem”. Po udanej konsolidacji na rynku włoskim miał potencjał i wybrał strategię rozwoju, która przyjmowana była z uznaniem przez inwestorów. Strategię międzynarodowego rozwoju.
Dla Pekao był to dobry wybór. Zasilony kapitałowo zdobył dostęp do najlepszego bankowego know-how. Lata po prywatyzacji to czas zrównoważonego rozwoju banku. Wzmacnianie pozycji rynkowej i ostrożne zarządzanie ryzykiem. W konkurencyjnym wyścigu o depozyty i kredyty Bank zawsze na pierwszym miejscu stawiał bezpieczeństwo. I choć w symbiotycznej koegzystencji z polską gospodarką nie uniknął problemów złych długów, których przyczyny – poza błędami samego banku w ocenie ryzyka – tkwią w ogólnym stanie gospodarki, to poziom wypłacalności zawsze gwarantował i gwarantuje bezpieczeństwo zgromadzonych w nim depozytów. W oczach Polaków zyskał opinię banku konserwatywnego. Kiedy odmawiał udzielania kredytów denominowanych we frankach szwajcarskich tłumacząc, że ryzyko kursowe istnieje zawsze i nie można obarczać nim gospodarstw domowych, wskazywany był jako bank nie przystosowany do współczesnej rzeczywistości. Byli i tacy, którzy przyczyn takiego zachowania Banku upatrywali w decyzjach włoskich właścicieli, nie zainteresowanych poprawą losu Polaków. Czas pokazał, że konserwatyzm w podejściu do ryzyka opłaca się i bankowi i jego klientom i jego akcjonariuszom. W dzisiejszym portfelu kredytowym Banku jest ok. 4 proc. kredytów we frankach. W całości zostały przejęte wraz z aktywami przejmowanej przed laty części Banku BPH. To niedużo w porównaniu ze średnio ok. 20- procentowym udziałem tych kredytów w portfelach innych banków.
Ten sam czas nie był już tak pomyślny dla UniCredit. Nie wchodząc w przyczyny finansowych tarapatów, które teraz przeżywa, powiedzieć możemy, że „uczeń przerósł mistrza”. Dziś w sprzedaży Banku Pekao UniCredit upatruje ratunku. Wydawałoby się, że w tej sytuacji gra toczyć się będzie o uzyskanie jak najwyższej ceny za oferowany do sprzedaży pakiet akcji. Tymczasem wchodząc w negocjacje z PZU, namaszczonym przez państwowego właściciela, doprowadza do przeceny akcji Banku na giełdzie, gdyż inwestorzy widzą zagrożenie przejęcia kontroli przez państwo. Osłabia w ten sposób swoją pozycję w negocjacjach ceny sprzedawanego pakietu i aż dziwne, że włoscy właściciele UniCredit nie protestują przeciwko takiemu działaniu na szkodę banku.