Kraj niegotowy na euro może stracić na jego przyjęciu

Zgadzam się z tymi, którzy podkreślają, że trzeba pogłębiać dyskusję o euro. Nie rozpoczynajmy jej jednak od tezy, że musimy je jak najszybciej przyjąć – pisze doradca prezydenta RP.

Aktualizacja: 08.02.2018 20:26 Publikacja: 08.02.2018 20:00

Kraj niegotowy na euro może stracić na jego przyjęciu

Foto: Adobe Stock

Z początkiem roku w „Rzeczpospolitej" (2 stycznia) ukazał się apel do Mateusza Morawieckiego: „Premierze Morawiecki, już czas na euro". Apel wystosowała Redakcja „Rzeczpospolitej" oraz sygnatariusze ze świata nauki, polityki oraz biznesu. Wzywają premiera do przygotowań pod kątem przyjęcia euro. Gdyby wprost odnieść się do podtytułu „albo będziemy w strefie euro, albo w strefie wpływów Rosji", to można byłoby odnieść wrażenie, że wręcz żąda się wznowienia tych przygotowań.

Sygnatariusze zwrócili uwagę, że wznowienie przygotowań jest sprawą pilną, jeśli chcemy, by Polska miała wpływ na przyszłość Europy i jeśli mamy zamiar „na trwałe zakotwiczyć się w zachodniej Europie". Argumentami są m.in. kierunki dyskusji nad kształtem UE przewidujące poszerzanie strefy euro, wzmacniająca się jej kondycja, planowany stabilizujący mechanizm pomocowy jako uzupełnienie wspólnej polityki pieniężnej, zintegrowanie i zsynchronizowanie strefy euro z polską gospodarką.

Argumenty przeciw euro

Przytoczone argumenty, chociaż na pewno nie wszystkie, są czasami dyskusyjne – ale mogą stanowić punkt startu. Nie można tego jednak powiedzieć o sugestiach, że podjęcie przygotowań do przyjęcia euro mogłoby stać się sposobem na wyjście Polski z impasu na forum europejskim, miałoby „połączyć Polaków", a wręcz, że bez takich strategicznych posunięć – „krajowa polityka popada w lenistwo bądź schodzi na manowce".

Można byłoby tu przytoczyć wiele kontrargumentów, choćby odnoszących się do oczekiwań Polaków wobec nowego rządu w sprawie wprowadzenia euro, czy też aktywności rządzących na rzecz strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju (SOR).

A już trzeba odrzucić komentarze, że „nie ma żadnych merytorycznych argumentów przeciw przyjęciu wspólnej waluty". Czyżby? Jest ich wiele i gdyby zapytać samych sygnatariuszy apelu – na pewno z łatwością je wskażą. Są argumenty ekonomiczne, prawne i polityczne za euro i przeciw. I to może stanowić przedmiot rzeczowej, spokojnej dyskusji.

Trzeba dodać, że niewidzący zasadności wchodzenia aktualnie do strefy euro powinni widzieć i szanować argumenty jego zwolenników, np. w zakresie ryzyka walutowego, kosztów transakcyjnych, reżimu budżetowego, znaczenia w polityce europejskiej itp., ale i odwrotnie – trzeba dostrzegać argumenty przeciwników, a może lepiej byłoby ich nazwać – bardziej ostrożnymi w tym względzie. Można zaryzykować stwierdzenie, że w dyskusji nad euro bardziej empatyczni są ci ostrożni niż orędownicy.

Co oznacza wejście do strefy euro? Że kraj nie będzie miał własnej waluty i autonomicznej polityki pieniężnej. Co musi zrobić, aby znaleźć się w strefie euro? Wypełnić kryteria konwergencji, które biorą pod uwagę: stabilność kursu waluty wobec euro, stabilność cen, poziom długu publicznego, deficyt budżetowy, poziom stóp procentowych oraz mieć regulacje prawne zgodne z traktatami oraz statutem Europejskiego Systemu Banków Centralnych i Europejskiego Banku Centralnego (EBC).

Biorąc pod uwagę sytuację we wszystkich wymiarach tych kryteriów, np. gospodarczym, politycznym, prawnym – na dziś ich nie spełniamy. Zwolennicy euro przekonują, że jesteśmy blisko, że jak tylko chcielibyśmy, w tym wykazując wolę polityczną – to byłoby to możliwe, a powinniśmy się spieszyć, bo strefa euro wyszła z kryzysu. Tyle tylko, że za mało uwagi poświęca się temu, jak go pokonywano, jak w nierównomierny sposób EBC „aplikował lekarstwo" w różnych krajach, jak wielu wyzwań nie rozwiązano. Polska nie spełnia warunków przyjęcia euro. Wiele tego ocen można spotkać w przestrzeni publicznej. Nawet zwolennicy wyrażają tu odmienne poglądy: jedni podkreślają, że nie spełniamy kryteriów konwergencji i prawnych, ale szybko moglibyśmy je nadrobić, inni zaś uważają, że nie spełniamy wszystkich, a „szybkie" ich wypełnienie nie dawałoby gwarancji stabilności w długim okresie.

W istocie, punkt widzenia tych drugich jest zbliżony do ostrożnie wypowiadających poglądy. Kraj niegotowy traci na wejściu do eurostrefy. Taki pogląd wyłania się też z wypowiedzi najważniejszych osób w państwie, które zwracają uwagę na poziom zamożności społeczeństwa czy wydajność pracy. Dokonajmy skoku rozwojowego (przez konsekwentną realizację SOR), a potem podejmijmy decyzję. Ewentualne przyjęcie euro powinno przynieść więcej korzyści niż strat. Tak może się stać, jeśli gospodarka będzie konkurencyjna i efektywna.

Nie pora na eurostrefę

Zwolennicy euro czynią sugerują czasami ostrożnym w tym względzie, że używają oni nieuzasadnionych argumentów. Wskazują poglądy podkreślające, że po przyjęciu euro wzrastają ceny i że nie ma możliwości obrony gospodarki przez elastyczny kurs złotego. A przecież i teoria, i praktyka to potwierdzają. Nie można uznać za nieuzasadnione twierdzenia, że kraj przyjmujący euro, bez np. elastycznego rynku pracy albo mający niską mobilność podaży pracy, jest narażony na szoki w wypadku kryzysu. Tak samo euro może przyczyniać się do wzrostu cen, a w krótkim okresie prawie na pewno.

A jakie jest dziś moje stanowisko ws. euro – tak w skrócie, by dołożyć głos w dyskusji. Z racji zajmowania się problematyką kosztów – właśnie z tej perspektywy w pierwszej kolejności rozpatruję problem – ściślej rzecz ujmując – przez pryzmat konkurencyjności kosztowej, która wypada niekorzystnie dla polskiej gospodarki. Jesteśmy tu daleko za Europą Zachodnią.

Skoro tak, receptą może być zmiana kursu walutowego, tyle tylko, że bez własnej waluty jest to niemożliwe. Dopóki nie poprawimy konkurencyjności kosztowej – nie rozważajmy decyzyjnie euro. Jak ją poprawimy, możemy się zastanawiać, czy opłacalne będzie bycie w strefie euro, ale po pogłębionym uwzględnieniu argumentów za i przeciw. Rozpatrywanie euro tylko przez pryzmat konkurencyjności kosztowej to z pewnością zbyt wąskie patrzenie. Dlatego zgadzam się z tymi, którzy podkreślają, że trzeba pogłębiać dyskusję. Nie rozpoczynajmy jej jednak od tezy, że musimy euro jak najszybciej przyjąć.

Autor jest doradcą prezydenta RP i profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu

Premierze, czas na euro

2 stycznia 2018 r. opublikowaliśmy apel do premiera Mateusza Morawieckiego o wznowienie przygotowań do przyjęcia euro w Polsce. Apel podpisali:

Redakcja „Rzeczpospolitej", Marek Belka, Henryka Bochniarz, Andrzej S. Bratkowski, Jan Czekaj, Dariusz Filar, Marek Goliszewski, Stanisław Gomułka, Marian Gorynia, Marek Góra, Mirosław Gronicki, Jerzy Hausner, Janusz Jankowiak, Łukasz Kozłowski, Andrzej K. Koźmiński, Andrzej Malinowski, Adam Noga, Witold M. Orłowski, Wiesława Przybylska-Kapuścińska, Wiesław Rozłucki, Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, Jerzy Wilkin, Andrzej Wojtyna.

Z początkiem roku w „Rzeczpospolitej" (2 stycznia) ukazał się apel do Mateusza Morawieckiego: „Premierze Morawiecki, już czas na euro". Apel wystosowała Redakcja „Rzeczpospolitej" oraz sygnatariusze ze świata nauki, polityki oraz biznesu. Wzywają premiera do przygotowań pod kątem przyjęcia euro. Gdyby wprost odnieść się do podtytułu „albo będziemy w strefie euro, albo w strefie wpływów Rosji", to można byłoby odnieść wrażenie, że wręcz żąda się wznowienia tych przygotowań.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację