Ceny paliw w Polsce są jednymi z najniższych w Europie – przeczytałam niedawno ze zdumieniem na ulicznych billboardach. A myślałam, że nic mnie już nie zdziwi... Nie dziwią zapewnienia przedstawicieli rządu o tym, że żyjemy w państwie praworządnym. Nie dziwią zapewnienia NBP, że inflacja ma charakter przejściowy i jest pod kontrolą. Po prostu w te zapewnienia nie wierzę. Nie trzeba głębokiej wiedzy ekonomicznej, aby przekonać się, że nie są one prawdziwe. Wystarczy zatankować samochód i zapłacić za benzynę „najniższą" cenę, która po uwzględnieniu poziomu wynagrodzeń wcale do najniższych w Europie nie należy.
Podobnie z cenami w sklepach. Ciekawą miarą inflacji jest wigilijny koszyk „Rzeczpospolitej". Według niego ceny rok do roku poszły w górę aż o 12 proc. Czyli zdecydowanie mocniej niż oficjalna inflacja mierzona przez GUS. A która i tak niska nie jest.
Czytaj więcej
Koszt podstawowych produktów do przygotowania kolacji dla czterech osób jest o 12,4 proc. wyższy niż rok temu – wynika z naszych wyliczeń. To najwyższy skok od kilkunastu lat.
W przyszłym roku sytuacja w magiczny sposób się nie poprawi, wzrost cen nadal będzie powyżej górnej granicy celu NBP. I nie zmieni tego kuriozalny zapis w budżecie na rok 2022, zgodnie z którym średnioroczna inflacja ma być na poziomie 3,3 proc. Cóż, papier przyjmie wszystko.
Rząd zapewnia, że sytuacja gospodarki jest świetna. Oby nie okazało się, że tylko na papierze. Finansowane lekką ręką populistyczne programy okazały się świetnym pomysłem na głosy wyborców. Pytanie tylko, jak będzie wyglądać zadłużenie Polski i sytuacja budżetu za kilka lat. Żeby z pieniędzmi nie było tak, jak w bajce o Kubusiu Puchatku: im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było.