Witold M. Orłowski: Minister i inflacja

Często możemy dziś usłyszeć z ust ekonomistów i polityków, że rząd zarabia na inflacji, więc nie opłaca mu się z nią walczyć. Jak to jest z ministrem finansów i inflacją?

Publikacja: 15.12.2021 21:00

Tadeusz Kościński, minister finansów

Tadeusz Kościński, minister finansów

Foto: Bloomberg

Wchodzi sobie spokojny obywatel do sklepu, patrzy na ceny i łapie się za głowę. „Rozbój w biały dzień... ratunku!" – chciałby krzyknąć. Ale kiedy rozgląda się dokoła, szukając pomocy, nagle zza półek wyskakuje zamaskowany jegomość i groźnie potrząsa bronią. Patrzy obywatel, patrzy... i oczom nie wierzy. Toż to nie żaden oprych, ale nasz sympatyczny minister finansów Tadeusz Kościński! „Jest inflacja, oddawaj pieniądze" – powtarza minister. „Jak to, przecież premier mówił, że rząd będzie nas bronić... A tarcza inflacyjna?" – jęczy przerażony obywatel. „Tarcza, tarczą, ale w budżecie nie starcza" – zrzędzi ironicznie minister, lecz zaraz potem grzecznie wyjaśnia, że budżetowi się te pieniądze po prostu należą, bo podatki trzeba płacić. Także ten ukryty podatek, który ekonomiści nazywają inflacyjnym.

Czy to prawda, że inflacja jest rządowi na rękę? I że budżet na niej zarabia? I tak, i nie.

Owszem, na krótką metę interes jest znakomity. Jeśli ludzie nie spodziewają się wzrostu inflacji, spokojnie patrzą na przygotowany przez rząd budżet. Na przykład w budżecie na 2021 r. rząd zapisał, że inflacja wyniesie 1,8 proc. (tak też twierdził idący z nim ręka w rękę NBP). Potem rząd pokazał planowane wydatki: wzrost wydatków jednostek budżetowych o 5,5 proc. Znakomicie, to przecież oznacza, że pieniędzy będzie znacznie więcej niż w roku poprzednim, więc i płace budżetówki solidnie wzrosną. I to realnie, po odliczeniu inflacji.

No tak, ale dobry humor ludzi trwał tylko do czasu, kiedy inflacja sięgnęła niemal 8 proc., a zamiast spodziewanego wzrostu płac w większości budżetówki nastąpił ich realny spadek. Ale dobry humor ministra finansów nie opuścił. Bo skoro wszystkie towary mają znacznie wyższe ceny, niż zakładano, więc kupując je, płacimy również znacznie wyższy VAT. W efekcie tego wydatki są takie, jak zapisano, dochody znacznie wyższe, a deficyt niższy od założeń. Co pozwoliło już panu premierowi wystąpić z radosną nowiną, że budżet jest w znakomitym stanie – dzięki nadzwyczaj dobrej sytuacji gospodarczej kraju!

To jednak niejedyna korzyść, jaką rząd osiąga z inflacji. Bo wyższy poziom cen oznacza też, że spada realna wartość długu publicznego. Dług z przeszłości nominalnie się nie zmienia, za to rośnie nadmuchana wzrostem cen wartość PKB. A naiwniacy, którzy kupili obligacje skarbowe o stałym oprocentowaniu, tracą na tym, że pożyczyli rządowi pieniądze.

Czyli same korzyści dla rządu? Niekoniecznie. Bo po pewnym czasie do ludzi dociera, że w jakiś sposób dali się nabrać. Przestają wierzyć rządowym prognozom inflacji i żądają w kolejnym roku znacznie wyższego podniesienia płac.

Zaczyna się spirala inflacyjna, czyli pogoń płac za cenami. A wtedy cudowna poprawa sytuacji budżetu znika, bo coraz szybciej rosną wydatki. Oczywiście rząd nadal zarabia na tym, że spada realna wartość długu publicznego. Ale też tylko na krótką metę, dopóki kupujący obligacje inwestorzy nie zażądają znacznie wyższych odsetek, rekompensujących efekty inflacji. Z nadwyżką, bo prognozom rządu i banku centralnego już nie wierzą.

I wtedy cud się kończy, a minister finansów zaczyna na inflacji tracić. Tak jak my wszyscy.

Wchodzi sobie spokojny obywatel do sklepu, patrzy na ceny i łapie się za głowę. „Rozbój w biały dzień... ratunku!" – chciałby krzyknąć. Ale kiedy rozgląda się dokoła, szukając pomocy, nagle zza półek wyskakuje zamaskowany jegomość i groźnie potrząsa bronią. Patrzy obywatel, patrzy... i oczom nie wierzy. Toż to nie żaden oprych, ale nasz sympatyczny minister finansów Tadeusz Kościński! „Jest inflacja, oddawaj pieniądze" – powtarza minister. „Jak to, przecież premier mówił, że rząd będzie nas bronić... A tarcza inflacyjna?" – jęczy przerażony obywatel. „Tarcza, tarczą, ale w budżecie nie starcza" – zrzędzi ironicznie minister, lecz zaraz potem grzecznie wyjaśnia, że budżetowi się te pieniądze po prostu należą, bo podatki trzeba płacić. Także ten ukryty podatek, który ekonomiści nazywają inflacyjnym.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację