Kilka miesięcy temu ekonomiści ze zgrozą oczekiwali, że inflacja w Polsce może przekroczyć 5 proc. Ten scenariusz szybko się sprawdził, a obecnie w prognozach dotyczących wzrostu ceny coraz śmielej pojawia się 7 czy 8 proc., a może wkrótce zobaczymy i 10 proc.
Firmy, producenci i usługodawcy już nie boją się przerzucać swoich kosztów na barki konsumentów. A one rosną w zawrotnym tempie. I nie chodzi tylko o ceny surowców, takich jak ropa, stal czy elektronika, na rynkach globalnych. Także Polska dorzuca swoją cegiełkę – mocno drożeją produkty rolne, energia elektryczna czy gaz, a na to wszystko nakładają się coraz wyższe koszty pracy.
Czytaj więcej
Ceny towarów rosną dosłownie z tygodnia na tydzień – wynika z danych, do których dotarła „Rzeczpospolita". Będzie jeszcze gorzej, bo rekordowo dużo firm planuje podniesienie swoich stawek.
Jeśli inflacja wymknie się spod kontroli, możemy wpaść w spiralę płacowo-cenową. To sytuacja, w której pracujący żądają wyższych wynagrodzeń ze względu na inflację, a inflacja rośnie, bo ludzie mają większe dochody... Jeśli ta spirala rozkręci się na dobre, jej powstrzymanie będzie bardzo trudne.
Tymczasem Rada Polityki Pieniężnej, odpowiedzialna w Polsce za stabilność pieniądza, co prawda podniosła ostatnio stopy procentowe, ale raczej symbolicznie – z 0,1 proc. do 0,5 proc. – więc pozostają one na bardzo niskim, nieadekwatnym do sytuacji poziomie. Za to część członków RPP jak mantrę powtarza, że inflacja w Polsce jest „importowana" z globalnych rynków i nasze krajowe regulacje niewiele tu pomogą. Może i jest w tym jakaś racja, niemniej bardziej zdecydowana podwyżka stóp być może byłaby mocniejszym sygnałem dla Polaków, że ktoś tę drożyznę w kraju kontroluje i stara się nie dopuścić do jej bolesnego dla naszych portfeli wzrostu.