15 lat Polski w Unii: czas wielkiego przyspieszenia

Polska A.D. 2004 i dzisiaj to pod wieloma względami dwa zupełnie inne kraje. Obie daty dzieli tylko 15 lat, ale patrząc na dokonane zmiany, możemy mówić o latach świetlnych.

Publikacja: 01.05.2019 21:00

15 lat Polski w Unii: czas wielkiego przyspieszenia

Foto: sxc.hu

Nie twierdzę, że wszystko zrobiono idealnie i wykorzystaliśmy każdą szansę, ale wszyscy zgodzimy się, że historia naszej obecności w Unii Europejskiej to raczej temat na odę niż epitafium. Chyba nie będziemy mieli też wątpliwości co do tego, że źródłami tego sukcesu są pracowitość i przedsiębiorczość Polaków. Tyle że – i tutaj pojawią się pewnie rozbieżności – one same mogłyby nie wystarczyć. Śmiem twierdzić, że w rozpędzeniu naszego gospodarczego silnika pomogły Polakom dwie turbiny. Jedna – mentalna, związana z samym wejściem do UE. Druga – inwestycyjna, czyli fundusze unijne. A dla jej dalszego działania kluczowy jest wynik nie tylko tych najbardziej medialnych negocjacji, dotyczących samej kwoty dla Polski, ale także zasad, według których będzie można pieniądze unijne inwestować.

Czytaj także: Propozycja szefa PiS to euro za 110 lat

Turbina mentalna

Proces integracji europejskiej stanowił urzeczywistnienie naszego wieloletniego marzenia o przynależności do tych, którzy za żelazną kurtyną żyli wygodnie i dostatnio, dumnie nosząc odznaki „prawdziwych Europejczyków". My też zawsze nimi byliśmy, ale od zakończenia II wojny światowej de facto raczej duchowo, bo w sensie politycznym mogliśmy co najwyżej za żelazną kurtynę tylko czasem zaglądać. Co prawda mieliśmy jeszcze 15 lat po 1989 r., kiedy wyszliśmy z mroku, a nasza przedsiębiorczość po prostu eksplodowała. Ale symbolicznym przypieczętowaniem naszego powrotu do cywilizacji Zachodu było właśnie wejście do Unii Europejskiej.

Zresztą ten entuzjazm zadomowił się nad Wisłą na dobre. I wtedy byliśmy, i teraz i jesteśmy narodem bardzo proeuropejskim. W pierwszych miesiącach po akcesji społeczne poparcie dla naszego członkostwa w Unii Europejskiej szybko przekroczyło 70 proc. Od 2014 r. – w cyklicznych badaniach prowadzonych przez CBOS – nie spadało poniżej 80 proc., a w marcu tego roku osiągnęło rekordowe 91 proc. (!). Czyli wzrosło w czasie kadencji obecnego rządu, potwierdzając, że Polacy są najbardziej proeuropejskim społeczeństwem.

Turbina inwestycyjna

Nasze członkostwo we Wspólnocie wyraża się dziś nie tylko w hucznie obchodzonym Dniu Europy i rosnących słupkach poparcia dla UE. Oprócz symbolicznego, ma też wymiar realny. Można powiedzieć, że jeśli wchodząc do UE, powiedzieliśmy sobie „możemy to zrobić", to echem tej deklaracji było „mamy wreszcie, czym to zrobić". Wyliczenie wszystkich efektów naszego członkostwa zajęłoby pewnie kilka wydań „Rzeczpospolitej", a tych związanych z funduszami unijnymi, bo o nich mowa, pewnie cały ten numer, dlatego poprzestanę na kilku najważniejszych.

Rachunek czysto finansowy jest prosty. Według danych resortu finansów od maja 2004 r. do początku 2019 r. otrzymaliśmy z unijnej kasy 162,1 mld euro, a wpłaciliśmy do niej, w ramach obowiązkowej składki członkowskiej, 52,4 mld euro. Niemal 110 miliardów razy bardziej opłaca się nam być w UE, niż w niej nie być.

Za tymi pieniędzmi idą też realne zmiany. Gdy wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, średni poziom PKB na mieszkańca Polski wynosił 50 proc. średniej unijnej. Według najnowszych danych (z 2017 r.) jest to już prawie 70 proc. Szacuje się, że w 2020 r. mamy szansę osiągnąć ok. 75 proc. Już teraz z państw tzw. starej UE za nami mamy Grecję i wyprzedzamy Portugalię. Następne w kolejce są Włochy.

Warto też spojrzeć na te dane z perspektywy województw. Kolejne polskie regiony przekraczają barierę 75 proc., która w metodologii unijnej jest granicą, poniżej której mamy do czynienia z regionami słabiej rozwiniętymi. Za tą granicą są już mazowieckie, dolnośląskie i wielkopolskie. Bardzo niewiele brakuje śląskiemu, które ma teraz 72 proc. Z kolei województwa świętokrzyskie i podlaskie, które jeszcze do niedawna należały do najbiedniejszych w UE, osiągnęły połowę średniej unijnej.

Co to wszystko oznacza? Choć przez ostatnie 15 lat wszyscy się rozwijali, my rozwijaliśmy się szybciej. To my doganialiśmy Europę, a nie ona nam uciekała. Spory w tym udział funduszy unijnych, głównie z polityki spójności. Około jednej piątej z tych 20 punktów procentowych, które udało nam się nadrobić, to według naszych szacunków efekty inwestycji finansowanych z UE.

A tych inwestycji było naprawdę dużo. Od 2004 r. do Polski trafiło niemal 700 mld zł z unijnej polityki spójności. Co zrobiono za te pieniądze? Lista jest długa, ale wystarczy powiedzieć, że 150 mld zł trafiło do przedsiębiorców na prawie 60 tys. inwestycji, zbudowano ponad 2,6 tys. km dróg ekspresowych i autostrad, zmodernizowano ponad 4,3 tys. km linii kolejowych. A przecież oprócz transportu i przedsiębiorczości wsparcie trafiło do energetyki, ochrony środowiska, nauki, kultury i ochrony zdrowia. Nie chcę przez to powiedzieć, że rozwijaliśmy się tylko dzięki funduszom unijnym, ale trzeba przyznać, że dzięki nim mogliśmy ten rozwój przyspieszyć.

Hamulec ręczny

Są też takie obszary wykorzystania funduszy, gdzie mogliśmy być bardziej efektywni. Dziś możemy z całą pewnością powiedzieć, że dałoby się zrobić więcej i lepiej, gdybyśmy działania rozwojowe opierali na zdrowych zasadach ekonomicznych, a nie tylko planach wydawania pieniędzy unijnych. Wszyscy pamiętamy słynne aquaparki czy niektóre „innowacyjne produkty", których autorom innowacja pomyliła się chyba z indolencją.

Odpowiedzią na tę niemoc jest strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju, która ma sprawić, że taki hamulec ręczny nie zostanie zaciągnięty. A już na pewno nie zostanie użyty bez powodu.

Kluczowe negocjacje

Już w 2014 r. papież Franciszek, przemawiając na forum Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, porównał zmęczoną i starzejącą się Europę do „bezpłodnej i nietętniącej życiem babci". Odniósł się w ten sposób do ideałów, które przez lata inspirowały obywateli Unii Europejskiej, a teraz straciły swoją siłę przyciągania pod naciskiem bezdusznych instytucji splątanych biurokratycznymi mechanizmami. Nawiązując do tej metafory, można śmiało powiedzieć, że dzisiaj jeszcze bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy oparcia na wartościach ojców założycieli UE, świeżych idei, które na nowo nadadzą głębszy sens naszej obecności we Wspólnocie, jak również silnej polityki spójności w zjednoczonej Europie.

Trudno sobie bowiem wyobrazić dalszy rozwój naszego kraju i całej UE bez innowacji, a tych nie da się wypracować i wdrożyć bez kapitału. Trwają trudne negocjacje z Komisją Europejską w sprawie nowej perspektywy finansowej. Jestem jednak przekonany, że zakończą się one naszym wspólnym sukcesem. Cały czas trzymamy rękę na pulsie inwestycji i skutecznie realizujemy strategię zrównoważonego rozwoju Polski. Na dobrobyt Unii Europejskiej składają się szczęśliwe i zamożne narody tworzące tę Wspólnotę.

autor jest ministrem inwestycji i rozwoju (tytuł pochodzi od redakcji)

Nie twierdzę, że wszystko zrobiono idealnie i wykorzystaliśmy każdą szansę, ale wszyscy zgodzimy się, że historia naszej obecności w Unii Europejskiej to raczej temat na odę niż epitafium. Chyba nie będziemy mieli też wątpliwości co do tego, że źródłami tego sukcesu są pracowitość i przedsiębiorczość Polaków. Tyle że – i tutaj pojawią się pewnie rozbieżności – one same mogłyby nie wystarczyć. Śmiem twierdzić, że w rozpędzeniu naszego gospodarczego silnika pomogły Polakom dwie turbiny. Jedna – mentalna, związana z samym wejściem do UE. Druga – inwestycyjna, czyli fundusze unijne. A dla jej dalszego działania kluczowy jest wynik nie tylko tych najbardziej medialnych negocjacji, dotyczących samej kwoty dla Polski, ale także zasad, według których będzie można pieniądze unijne inwestować.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację