Nie twierdzę, że wszystko zrobiono idealnie i wykorzystaliśmy każdą szansę, ale wszyscy zgodzimy się, że historia naszej obecności w Unii Europejskiej to raczej temat na odę niż epitafium. Chyba nie będziemy mieli też wątpliwości co do tego, że źródłami tego sukcesu są pracowitość i przedsiębiorczość Polaków. Tyle że – i tutaj pojawią się pewnie rozbieżności – one same mogłyby nie wystarczyć. Śmiem twierdzić, że w rozpędzeniu naszego gospodarczego silnika pomogły Polakom dwie turbiny. Jedna – mentalna, związana z samym wejściem do UE. Druga – inwestycyjna, czyli fundusze unijne. A dla jej dalszego działania kluczowy jest wynik nie tylko tych najbardziej medialnych negocjacji, dotyczących samej kwoty dla Polski, ale także zasad, według których będzie można pieniądze unijne inwestować.
Czytaj także: Propozycja szefa PiS to euro za 110 lat
Turbina mentalna
Proces integracji europejskiej stanowił urzeczywistnienie naszego wieloletniego marzenia o przynależności do tych, którzy za żelazną kurtyną żyli wygodnie i dostatnio, dumnie nosząc odznaki „prawdziwych Europejczyków". My też zawsze nimi byliśmy, ale od zakończenia II wojny światowej de facto raczej duchowo, bo w sensie politycznym mogliśmy co najwyżej za żelazną kurtynę tylko czasem zaglądać. Co prawda mieliśmy jeszcze 15 lat po 1989 r., kiedy wyszliśmy z mroku, a nasza przedsiębiorczość po prostu eksplodowała. Ale symbolicznym przypieczętowaniem naszego powrotu do cywilizacji Zachodu było właśnie wejście do Unii Europejskiej.
Zresztą ten entuzjazm zadomowił się nad Wisłą na dobre. I wtedy byliśmy, i teraz i jesteśmy narodem bardzo proeuropejskim. W pierwszych miesiącach po akcesji społeczne poparcie dla naszego członkostwa w Unii Europejskiej szybko przekroczyło 70 proc. Od 2014 r. – w cyklicznych badaniach prowadzonych przez CBOS – nie spadało poniżej 80 proc., a w marcu tego roku osiągnęło rekordowe 91 proc. (!). Czyli wzrosło w czasie kadencji obecnego rządu, potwierdzając, że Polacy są najbardziej proeuropejskim społeczeństwem.
Turbina inwestycyjna
Nasze członkostwo we Wspólnocie wyraża się dziś nie tylko w hucznie obchodzonym Dniu Europy i rosnących słupkach poparcia dla UE. Oprócz symbolicznego, ma też wymiar realny. Można powiedzieć, że jeśli wchodząc do UE, powiedzieliśmy sobie „możemy to zrobić", to echem tej deklaracji było „mamy wreszcie, czym to zrobić". Wyliczenie wszystkich efektów naszego członkostwa zajęłoby pewnie kilka wydań „Rzeczpospolitej", a tych związanych z funduszami unijnymi, bo o nich mowa, pewnie cały ten numer, dlatego poprzestanę na kilku najważniejszych.