Na ostatniej konferencji prasowej po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej prezes NBP Adam Glapiński optymistycznie stwierdził, że kolejnym ruchem Rady będzie podwyżka stóp procentowych. Ma ona nastąpić, gdy inflacja dotrze w okolice 1,5 proc., czyli zdaniem Banku pod koniec 2017 roku. W osiągnięciu tego poziomu mogą przeszkodzić jednak ceny ropy – z pożytkiem dla gospodarki.
Trzeba przyznać, że profesor Glapiński słusznie odnotował, że obecna deflacja nie jest specjalnym problemem dla gospodarki. O ile przedłużający się spadek cen może być bardzo niekorzystny, bo konsumenci wstrzymują się z zakupami, oczekując coraz niższych cen, w Polsce deflacja ma wyjątkowo korzystne podłoże – jest przede wszystkim pochodną niskich cen paliw.
Mało mówi się o tym, że sytuacja na rynku ropy naftowej wypracowała dla polskiej gospodarki swoistą czarną dywidendę. Wobec faktu, że większość konsumowanej u nas ropy jest sprowadzana, spadek jej ceny jest dla gospodarki bardzo korzystny. Importując ponad 27 milionów ton ropy rocznie na spadku ceny baryłki z około 360 złotych w latach 2011–2014 do 175 złotych obecnie oszczędzamy około 35 miliardów złotych! To więcej niż roczne wydatki na program 500+, a przecież wpływ tego programu na gospodarkę jest mniejszy, bo jest on częściowo finansowany przez podwyżki podatków. To także więcej niż każdego roku dostajemy z unijnego budżetu.
Dlatego też nic dziwnego, że bank centralny ze spokojem patrzy na sytuację, w której zmiana cen konsumenta jest daleko od celu. Firmy są bardziej konkurencyjne dzięki niższym kosztom, gospodarstwa domowe odczuwają wzrost dochodów jeszcze bardziej.
Każdy medal ma jednak dwie strony. Tak gigantyczna pomoc powinna przełożyć się bardzo pozytywnie na wzrost gospodarczy, przede wszystkim przez wzrost konsumpcji, a w dalszej mierze inwestycji. Szczególnie, że towarzyszyły temu rekordowo niskie stopy procentowe.