Po premierze Mariusz Treliński mógł być, co prawda, szczęśliwy. Publiczność w Operze Narodowej z aplauzem powitała go, gdy wyszedł do ukłonów. Zwyczajowego buczenia tym razem nie było.
Dyskusja przeciwników rozgorzała za to w społecznościowych mediach z utyskiwaniem na upadek prawdziwej opery i żądaniami, by na narodowej scenie nareszcie skończyć z dyktatem reżysera i przywrócić muzyce należną rangę. Stara opera ma wciąż wiernych widzów, którzy chcą oglądać ładne widowiska w efektownych dekoracjach, nieprzeszkadzających w delektowaniu się muzyką.
Przebrani bohaterowie
Warto byłoby jednak przeprowadzić eksperyment i zaproponować tej publiczności „Moc przeznaczenia” w wersji, jaką 160 lat temu skomponował Giuseppe Verdi. Nic nie ujmując jego geniuszowi, stworzył operę z akcją wyjątkowo pogmatwaną i pozbawioną logiki dla współczesnego widza.
Czytaj więcej
Sala NOSPR, który zyskała opinię jednej z najlepszych w Europie, będzie jeszcze bardziej atrakcyjna po koncercie 13 stycznia prezentującym brzmienie nowych organów składających się z siedmiu tysiąca piszczałek.
Intryga opiera się na tym, że trójka bohaterów – Leonora, jej kochanek Don Alvaro i żądny zemsty brat Don Carlos – krąży przez lata między XVIII-wieczną Hiszpanią a Włochami i nie może wzajemnie rozpoznać się w kolejnych przebraniach. A przysłowiowa teatralna strzelba pojawiająca się w I akcie wypali oczywiście w finale.