Niedawno spaliło się duże centrum handlowe na warszawskiej Białołęce. Jakie były pierwsze komentarze po tej tragedii na X? Że pożar był celowy, pod deweloperkę – to były komentarze nie tylko z anonimowych kont… Jak pan widzi swoją rolę w PZFD i rolę samego związku, bo oczywiście jest to organizacja, która reprezentuje branżę m.in. przy tworzeniu przepisów, ale jest też kwestia postrzegania deweloperów.
Kwestie mieszkaniowe są w tej chwili bardzo gorącym tematem w debacie społecznej, liczba tekstów w mediach też jest nieprawdopodobna. Niestety, jeszcze kilka dni po wspomnianej przez pana tragedii, utrzymywała się narracja, że być może było to działanie intencjonalnie, by teren posłużył deweloperom. To oczywiście zostało szybko zdementowane, bo ten grunt nie jest planistycznie przeznaczony na mieszkania, i miasto, do którego ta ziemia należy, celowo zrobiło tam centrum handlowe. Nie było żadnych przesłanek do tego, żeby snuć takie teorie spiskowe, a to, jak bardzo one były kolportowane, mnie martwi, to bardzo smutny przykład tego, w jakim kierunku może pójść debata. Nie mam problemu z dyskusją o reputacji deweloperów, ale tu wykorzystano tragedię do budowania, także przez osoby publiczne, jakiegoś swojego kapitału, popularności itd., do grania na sentymentach.
Z reputacją naszego środowiska na pewno jest bardzo dużo do zrobienia. Jako prezes PZFD stawiam sobie z grubsza dwa podstawowe cele. Po pierwsze, na pewno chcielibyśmy spróbować być uznanym ekspertem i merytorycznie wspierać administrację rządową i samorządową w tym, żeby była realizowana polityka mieszkaniowa. Jesteśmy w końcu za nią współodpowiedzialni, bo budownictwa wielorodzinnego w Polsce bez prywatnego sektora by nie było. Chcielibyśmy być dużo bardziej efektywni w dialogu z rządem, bo tego dialogu nie było. Do Ministerstwa Rozwoju nie mieli dostępu ani przedsiębiorcy, ani nawet samorządy, szczególnie dużych miast. Nie było wspólnego zastanowienia się, jak można zmienić rzeczywistość wokół nas, jak uczynić mieszkania dostępniejszymi. Sprawy trzeba obrócić z głowy na nogi, powinno zacząć się poważną, zobowiązującą dyskusję między głównymi aktorami tej sceny: rządem, samorządami i inwestorami, a także ekspertami, architektami, inżynierami. Gdybym to ja był ministrem rozwoju, zebrałbym przedstawicieli tych grup i zamknął w sali konferencyjnej, aż dojdą do porozumienia. Jest stereotyp wśród polityków, że mieszkalnictwo to jeszcze gorszy temat niż służba zdrowia i lepiej tego nie ruszać, bo efekty są mało przewidywalne. Ja mam inne zdanie, wiele rzeczy związanych z regulacjami jest dość prostych, tylko trzeba rozmawiać. Opodatkowanie osób inwestujących w mieszkania, ustawy antyfliperskie – to są naprawdę tematy zastępcze – nie to jest sednem problemu.
Drugi cel to wizerunek?
Jest rzeczą zrozumiałą frustracja wielu ludzi, zwłaszcza młodych, którym wizja posiadania mieszkania ucieka z powodu rosnących cen, przeświadczenia, że to coś już na zawsze finansowo niedostępnego. Jest też faktem, że wielu deweloperów, także z PZFD, robiło rzeczy dalekie od rzetelności w stosunku do klientów, by wspomnieć tylko te karykaturalne mikroplace zabaw albo rozdźwięk między wizualizacją a efektem końcowym. Te przykłady statystycznie nie są reprezentatywne, ale było ich na tyle dużo, że branża dała powody do niechęci i z tym się borykamy.