Wakacje sprzyjają podróżom, a ceniony krakowski literaturoznawca, autor limeryków i wieloletni sekretarz noblistki Wisławy Szymborskiej, zadbał o to, byśmy przeżyli je świadomie. Z humorem, nie kryjąc, że nie wszystko wiemy na pewno, tłumaczy m.in., że nazwa Kraków pochodzi od Krakusa lub Gracchusa, Warszawa zaś nie zawdzięcza nazwy Warsowi i Sawie, tylko Warcisławowi, którego zdrobniale nazywano Warszem.
Pasja i ekspresja
Jest w pasji uświadamiania najmłodszych czytelników walor pozytywistycznej misji dawnych inteligentów, ale też naturalne rozwinięcie pracy wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz codziennego komunikowania się z własnymi dziećmi.
Cel jest taki, by w dziecięcym pejzażu – przeładowanym migotliwą kulturą obrazkową, grami komputerowymi, „śmigającym" coraz szybciej internetem – poszerzać wiedzę o polszczyźnie. Wzorem dla Michała Rusinka jest ksiądz Tischner, który przekonywał, że filozofia niedająca się przetłumaczyć na język góralski nie ma sensu. Rusinek próbuje przekładać wiedzę naukową wprawdzie nie na góralski, ale na język zrozumiały przez dzieci. Najbardziej wzniosłe prawdy podane w niekomunikatywny sposób nie mają szansy u czytelników, zwłaszcza tych młodszych.
Klarowny przekaz książek, a właściwie albumów, wzmacnia stylizowana na retro oprawa graficzna autorstwa Joanny Rusinek – siostry autora. On zaś nie ukrywa, że inspiruje się kinem familijnym, w tym największymi amerykańskimi produkcjami, których scenarzyści starają się przyciągnąć uwagę również rodziców. Z myślą o nich Michał Rusinek stworzył w jednej z książek przypisy.
Cykl językoznawczy tworzy m.in. „Psia skrętka, czyli przewodnik po dziecięcych przekleństwach". Przykładów dostarczyło życie. Zdarzyło się autorowi, że musiał wytłumaczyć córce treść napisów z krakowskich murów, na przykład o treści „Je...ć Cracovię". W formie przestrogi dla innych rodziców, by nie tabuizowali wulgaryzmów, wspomina, jak córka ostrzeżona przez niego, że „je...ć" to brzydkie słowo, którego nie wolno jej używać – w czasie jakiejś awantury rodzinnej nazwała tatę... „jebaciem". Dlatego, choć z dystansem, nawet wobec działań sąsiadów deklaruje względny szacunek, jeśli tylko piszą na ścianach klatki schodowej wulgaryzmy bez błędów ortograficznych. Hamowanie naturalnej ekspresji – co z tego: podoba się czy nie – jest nieskuteczne.