Wieniedikt Jerofiejew w poemacie spisanym prozą „Moskwa–Pietuszki” napisał: „Zwykłe picie wódki, choćby wprost z butelki, nie ma w sobie nic prócz dusznych mąk i marności nad marnościami. Zmieszanie wódki z wodą kolońską ma w sobie pewną fantazję, choć nie ma wzniosłości. Natomiast wypicie »Balsamu kanaańskiego« zawiera zarówno fantazję, jak też ideę i wzniosłość, ponadto zaś akcent metafizyczny”. Czym był ów metafizyczny balsam zwany również „srebrnym liskiem”? Był koktajlem, w skład którego wchodził: „denaturat – 100 g, ciemne piwo – 200 g i oczyszczona politura – 100 g”. O tym, jak oczyścić politurę, nie ma co wspominać, bo to wie każde dziecko w Rosji.
Autor największego pijackiego poematu w dziejach światowej literatury dzieciństwo spędził w sierocińcu na Półwyspie Kolskim. Dopiero gdy skończył 17 lat, przekroczył linię koła podbiegunowego i po raz pierwszy zobaczył tak egzotyczne zwierzę jak krowa. Zapewne już w bidulu spróbował alkoholu, ale zaprzyjaźnił się z nim na dobre dopiero w Moskwie. Jego kariera pisarska to równia pochyła pijackiego upadku.
Z pisarzy i poetów nie tylko Wieniedikt lubił wypić. Za kołnierz nie wylewał Faulkner, Nabokov, King, Capote, Chandler. Spożywanie w sporych ilościach zdarzało się także pisarkom, choćby Dorothy Parker czy Marguerite Duras. Kolejnym wielbicielem trunków, który z Jerofiejewem mógłby stanąć w szranki konkursu na największego pijaka literatury, był Charles Bukowski. Ten pływał w alkoholu także podczas pisania. Najbardziej lubił piwo popchnięte szotem whisky. Gdy siadał do maszyny, towarzyszyło mu zwykle 12 piw i flaszka złotego trunku. Nie wiadomo, czy stosował się do sugestii Hemingwaya: „pisz pijany, redaguj na trzeźwo”. Niemniej w jednej z książek wspomina, że gdy siadał do pracy, najpierw czytał to, co napisał poprzedniego dnia. Zresztą Hemingway też nie odstawał od czołówki opojów literatury. George Plimpton, amerykański dziennikarz, stwierdził, że pod koniec życia wątroba pisarza wystawała z brzucha jak „długa, tłusta pijawka”.
Polacy nie gęsi...
Nie tylko współcześni autorzy mieli skłonność do trunków i nie tylko „zagraniczni”. Weźmy takiego Adama Mickiewicza. Gdy spojrzymy na jego zachowane podobizny, jawi nam się poeta natchniony, który z pobladłym licem i błyskiem w oku sięga po niedostępne dla zwykłego śmiertelnika wersy pochodzące wprost od Apollina i muz. To dość infantylna wizja stworzona przez naszą wyobraźnię. Z listów wieszcza dowiadujemy się, jak na prawdę wyglądało jego życie.
Profesor Leszek Libera, w opracowaniu zatytułowanym „Mickiewicz”, kreśli obraz poety, w którym nie sposób doszukać się twórczego szału. „[…] wstaję prawie zawsze o czwartej […], a kawę piję zaraz po piątej. Ranek zajęty pisaniem seksternów, ćwiczeniem się w niemczyźnie […]” – czytamy w jednym z cytowanych przez niego listów. Praca szła Mickiewiczowi z trudem. Libera przytacza jeszcze inny fragment: „powieści skończyć nie mogę, wiersze wyciągam jak druty żelazne”.