Jeden z wiernych bywalców tej imprezy powiedział po czwartkowej II Symfonii Mahlera, zakończonej porywającą muzyczną wizją Zmartwychwstania, którą zaprezentował katowicki NOSPR pod dyrekcją Amerykanina Leonarda Slatkina, że dla niego tegoroczny Wielkanocny Festiwal Beethovenowski zakończył się tym niezapomnianym koncertem. Istotnie po wspaniałej muzycznej kulminacji trudno coś jeszcze dodać. A zaplanowane w Wielki Piątek „Stabat Mater” Antonina Dvořáka mogło się wydawać utworem nazbyt skromnym.
To wszakże błędne odczucie. TemaMatki Bożej przepełnionej cierpieniem i stojącej pod krzyżem, na której zawisł jej syn – inspiruje kompozytorów od czasów średniowiecza. Antonin Dvořák dodał do niego własne, osobiste cierpienie, „Stabat Mater” napisał przecież po śmierci trojga swoich małych dzieci.
Rozpacz w pochodzącym z początku XIV wieku tekście, który wykorzystał czeski kompozytor, nie jest krzykiem. To cierpienie w ciszy, w samotności. I tak je ujął Antonin Dvořák w dziesięcioczęściowej, rozbudowanej kompozycji na orkiestrę, chór i czworo solistów. Początek ma, co prawda, symfoniczny rozmach, potem jednak muzyka została rozpisana na poszczególnych solistów, by dopiero w finałowym „Amen” wzmocnić potęgę brzmienia.
Intymnie też potraktował to „Stabat Mater” Christoph Eschenbach, prowadząc na festiwalu orkiestrę Filharmonii Narodowej oraz chór Opery Narodowej. Szczególnie ciekawie wypadł ten drugi zespół – w wielu miejscach wyciszony, z precyzyjnymi głosami żeńskimi i męskimi, śpiewającymi osobno lub też operującymi mocnym, zwartym forte. W olbrzymiej przestrzeni Teatru Wielkiego instrumenty dęte orkiestry Filharmonii Narodowej wydawały się być lekko przytłumione, może jednak tak właśnie chciał je stonować doświadczony dyrygent.
Z czwórki solistów, odnoszących sukcesy na estradach i scenach świata, największe wrażenie wywarł obdarzony miękki basowym głosem Rosjanin Mikhail Petrenko. Delikatny sopran Austriaczki Geni Kühmeier niknął nieco w tej olbrzymiej przestrzeni. Mezzosopran sławnej śpiewaczki wagnerowskiej Michele Breedt wydawał się nieco rozwibrowany, a wywodzący się z Malezji, ale związany z Wiedniem, tenor Steve Davislim śpiewał ze zbyt operową manierą.