Nie wychylać się wstawkami/passusami pełnymi seksu radziła prawicowym publicystom uprawiającym powieściopisarstwo „Gazeta Wyborcza" (2008), zjadliwym artykułem red. Wojciecha Orlińskiego. Tytuł: „Prawica pisze porno", a dalej same klapsy, z rozkoszą cytowane przez inne lewicowe pisma („Angora" przedrukowała cały tekst „GW", zaś kryptoendecki tygodnik „Wręcz Przeciwnie" opublikował trzy lata później powtórkę pióra Wiesława Kota, paraplagiatując i tytuł — „Prawicowe porno"—i treść). Już „lead" owego tekstu mówił wszystko: „W czasach PRL radiowe skecze Marcina Wolskiego o filmach zaczynały się od sakramentalnego pytania: «Momenty były?». W prozie prawicowych publicystów momenty są — i odgrywają szczególną rolę (...) W powieściach prawicowych publicystów seks rzadko kiedy jest po prostu jedną z przyjemności życia. Stanowi główną motywację. To seks dopinguje polityków do robienia kariery i te kariery potem niszczy". Orliński bierze na widelec cztery powieści, które krótko a szyderczo streszcza, haftując liczne kpinki cytowaniem mniej lub bardziej pikantnych „momentów": „Żywinę" Rafała Ziemkiewicza, „Dolinę nicości" Bronisława Wildsteina, „Umoczonych"Andrzeja Horubały tudzież „Noblistę" Marcina Wolskiego. Przy okazji rozstrzyga, że „ten model seksualności zaszczepiło środowisko «Gazety Polskiej»", oraz że „wizja ludzkiej seksualności prezentowana w tych książkach jest infantylnie naiwna". Dlaczego naiwna? Gdyż „Kobiety kierują się w nich najniższymi instynktami (...) Aby sprostać ich wyszukanym wymaganiom higienicznym, Radek [ bohater „Żywiny"] regularnie depiluje sobie narządy płciowe". Konkluzja Orlińskiego jest prosta jak salonowy wycior: te powieści to kupa „obłędnej grafomanii", c'est tout. Więcej obiektywizmu przejawił Grzegorz Wysocki, autor dużego eseju o „bezpruderyjnych polskich prozaikach", gdyż nie czepiał się literatów którejś strony politycznej, tylko literatów rodzimych, bez zaszeregowywania partyjnego piór: „Nie ma większego znaczenia czy autorzy poszczególnych utworów to konserwatyści, skandaliści, feministki, hedonistki — seks jest obowiązkowo ostry (...) U większości autorów dominują pornograficzne opisy seksu oralnego (...) Nie brakuje też scen seksu analnego i grupowego, opisów praktyk BDSM i innych perwersji" („KSIĄŻKI—Magazyn do czytania" 2012). Krytyczny esej Wysockiego pełen jest „momentów", czyli cytatów, ergo: przykładów szczytowania wyobraźni ( jak również leksyki) u literatów kraju ojczystego. Ich bohaterowie uprawiają „ślizganie się w wyściółce pochwy" (Grażyna Plebanek 2010), „walenie" (Hanna Samson 2011) bądź „mozolne rżnięcie w gównie" (Manuela Gretkowska 2011), przed którym liżą „miękką, czekoladową dziurę tyłka". Poza tym dostają „szału kutasa" (Rafał Ziemkiewicz 2005), stosują „namaszczanie śliną" (Janusz Leon Wiśniewski 2011) i smakują części ciała partnerów niby „ciepłe ciasto wielkanocne" (Dawid Kornaga 2005) — generalnie: sięgają „pogranicza pornografii oraz nekrologu" (Piotr Pietucha 2011). Wysocki, przytaczając dużo „momentów" i erofikuśnych sformułowań, nie zostawia żadnej wątpliwości, iż polska literatura współczesna jest przesadnie faszerowana pornografomanią.
Piętnowani za „pornografię" plus „grafomanię" i ośmieszani cytowaniem „momentów" autorzy na ogół milczą, nie podejmując walki polemicznej. Znam tylko jeden sprzeciw, Rafała Ziemkiewicza, à propos jego powieści „Ciało obce". Rzecz ta była przez Orlińskiego ledwie wzmiankowana (bez detalicznego znęcania się nad „grafomaństwem" czy cytowania „momentów"), jednak rok później (2009) oberwała mocno od środowiska Krytyki Politycznej, gdy wydało ono książkę „Polityka literatury". Wśród zamieszczonych tam esejów był tekst Błażeja Warkockiego, który przejechał się po „Ciele obcym" bez pardonu: „Powieść Rafała Ziemkiewicza prowadza nas z poważną miną po wszelakich stereotypach, robi mądre miny i sugeruje głębię. «Ciało obce» jest proste jak drut i płaskie jak prasowalnica". Rozwścieczony Ziemkiewicz „odwinął" całym felietonem („Gazeta Polska" 2009), perswadując czytelnikom, że jego powieść jest flekowana (za homofobię) przez homoseksualistów i homofilów.
Ta sprawa mi przypomniała, że muszę unikać pułapki „hetero", gdyż seks nie jest mono, ino stereo — trzeba pamiętać także o amorach „homo". Literatura polska XX wieku była dubeltowo przesiąknięta gejostwem: zarówno poezja, jak i proza. Z rymów najbardziej lubię liczne strofy Maria- na Hemara o „evergreenowym" ulubieńcu Salonu, królu literackich sługusów PRL–u (wieloletnim szefie ZLP), Jarosławie Iwaszkiewiczu. Choćby tę rymowankę:
„A może Iwaszkiewicz? On tam się dziś przypłaszcza, Lecz kiedyś lubił Niemców, Dwudziestoletnich zwłaszcza...".
Albo ten wierszyk:
„W pierwszym rzędzie—Putrament. Choć pośledni pisarz, Lecz komunista przedni.
Więc pisarz–komisarz. Obok Leon Pasternak. Pisarz równie mierny,
Lecz w czerwonej chorągwi towarzysz pasterny.
A przy nich Iwaszkiewicz. Też się na satyrach
Mniej zna, lecz on radziecki Baldureń von Schirach.
Amator pacyfizmu i młodzieży pilot. Od dziecka kocha młodzież. I zna ją. Na wylot".
„Na wylot" znał młodzież także inny „evergreenowy" pupil Salonu,Witold Gombrowicz, którego prawie cała twórczość jest bezkonkurencyjnym przykładem prozy podbitej skłonnościami pederastycznymi, vulgo: jest supercasusem literatury kryptogejowskiej. Przez kilka dekad gombrowiczolodzy i gombrowiczofile udawali, że coś takiego nie ma miejsca; bańka owego faryzeuszostwa pękła dopiero w XXI wieku— jak ładnie zakonkludował pisarz i krytyk literacki Andrzej Horubała: „Szlus. Skończyło się".Warto przytoczyć większy fragment tekstu Horubały, zwieńczony tą frazą: „Skoro podjęto już temat dewiacji Witolda Gombrowicza, jego skazy, uczuciowego kalectwa, to trudno traktować jego wypowiedzi jako zobiektywizowane mądrości chłodnego intelektualisty. Rację mimowolnie przyznamy eksministrowi edukacji Romanowi Giertychowi, wyśmiewanemu dotąd za brutalne streszczenie «Trans–Atlantyku» jako opowieści o uwodzeniu polskiego chłopca przez latynoskiego homoseksualistę. I przekonywani przez miłośników Lacana i innych postmodernistycznych szamanów o determinującym wpływie orientacji seksualnej na twórczość, możemy podjąć krytyczną refleksję na temat zawartości dzieł Gombrowicza. Inaczej spojrzymy na mądrości wypisywane o chłopcach, których przecież Witold zwyczajnie uwodził, a i cały «Dziennik » objawi się jako rzecz bardziej tragiczna i złożona. Oczywiście takie postawienie sprawy powoduje pewne zmieszanie zawodowych gombrowiczologów, którzy udawali, że dzieło to powstało w wolnym od namiętności laboratorium chłodnych analiz. Szlus. Skończyło się" („Uważam Rze" 2011).
„XXI wiek to całkowite wyjście z cienia homoseksualizmu Gombrowicza" (Horubała). I nie tylko. XXI wiek ( jego pierwsza dekada: 2001–2010) to również całkowite wyjście (z nory, z sypialni, spoza maski) literatury już nie kryptogejowskiej, lecz jawnie homoseksualnej, a nawet więcej: ostentacyjnie gejowskiej i lesbijskiej. Koronnym dowodem—najbardziej wychwalaną i najsilniej promowaną przez priwiślański Salon powieścią homoseksualisty, stanowiącą pieśń triumfalną homoseksualizmu—jest „Lubiewo" (2006) Michała Witkowskiego. „Polityka literatury" głosiła: „Przełomowe znaczenie «Lubiewa» jest bezsporne. Ta powieść (...) niewątpliwie stanowi cezurę w literackim dyskursie homoseksualnym. Na tyle mocną, że w istocie można polską literaturę poruszającą tę kwestię podzielić na tę sprzed i po «Lubiewie»" (2009). Jaką cezurę, to precyzuje Dariusz Nowacki: „Pod wpływem «Lubiewa» Witkowskiego takie słowa jak «ciota» czy «drutować » nabrały pewnej neutralności. Mniej się ich boimy, łatwiej nam rozmawiać..." („Tygodnik Powszechny" 2008). Gdyby ktoś jeszcze nie „kumał" o co tu chodzi, to pojmie, kiedy zapozna się z dyrektywą, którą czołowa polska feministka/femichnistka, chluba Salonu, Kinga Dunin, wyłożyła w tekście „Polska homoliteracka": „Najpierw musi zostać postawiony pod znakiem zapytania dotychczasowy porządek. Porządek heteronormatywny" (2009). Jasne. A później zbuduje się porządek homototalitarny. Co właśnie trwa—jest w toku. „Literatura piękna inaczej" służy temu lepiej niż publicystyka, liberalna telewizja, internet i marsze „gay–pride".