[b]Rz: Lata 60. Jest pani w Paryżu i czyta „Mikołajka” w oryginale. Jakie było pierwsze wrażenie? [/b]
[b]Barbara Grzegorzewska:[/b] Byłam jeszcze studentką. Jeden z pięciu francuskich tomików „Mikołajka” podsunęli mi znajomi. Książka wprawiła mnie w zachwyt! Co ciekawe, w ogóle nie odebrałam jej w kategorii literatury dziecięcej. Miałam w rękach zabawny opis sytuacji codziennych, niezwykle trafną, humorystyczną obserwację słabości i śmieszności ludzkich. Wydawało mi się, że może to zrozumieć tylko dorosły czytelnik. Teraz uważam, że „Mikołajek” był zapowiedzią dzisiejszego sposobu tworzenia bajek dla dzieci. Niby dla małego czytelnika, ale z dowcipem i mrugnięciem oka do dorosłego. Dziecko oczywiście też się będzie śmiało przy lekturze, ale z czego innego. Rozbawi je, że kolega Mikołajka, Euzebiusz, daje każdemu w nos, a potem boli go ręka. Albo że Mikołajek i chłopaki zrobili coś śmiesznego, a potem się pobili. My natomiast śmiejemy się ze stosunków panujących w domu chłopca, z jego rodziców i sąsiadów.
[b]Tłumacząc „Mikołajka” na język polski, miała pani świadomość, że przekłada międzynarodowy bestseller?[/b]
Nie. Wówczas nawet we Francji nie było jeszcze o tych książkach tak głośno. Dlatego byłam zdziwiona, gdy zgłosiłam się z moim znaleziskiem do wydawnictwa w Polsce i okazało się, że w 1964 r. ukazały się już u nas „Rekreacje Mikołajka” w przekładzie Toli Markuszewicz i Elżbiety Staniszkis. Nakład musiał być chyba wyjątkowo niski, bo nikt z moich znajomych nie natknął się na tę książkę. Zresztą i później nie wydawano za wiele egzemplarzy. Prawdopodobnie z tego powodu „Mikołajek” nagminnie nie wracał do bibliotek.
[b]Były jakieś problemy z przekładem?[/b]