W czwartek rano do Kijowa przybyli premier Włoch Mario Draghi, prezydent Rumunii Klaus Iohannis, prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Na dworcu w stolicy Macron powiedział, że głowy państw przybyły „ze wsparciem dla Ukrainy, z przekazem o europejskiej jedności”. - Będziemy rozmawiać o tym, co dzieje się w tej chwili i o przyszłości. Najbliższe tygodnie będą bardzo trudne - zapowiedział.
Międzynarodowi goście udali się do podkijowskich miejscowości, w tym do Irpienia, gdzie Rosjanie dokonywali zbrodni na cywilach. Prezydent Francji podkreślił bohaterstwo Ukraińców w walce z rosyjskim najeźdźcą. - To między innymi tutaj Ukraińcy zatrzymali rosyjską ofensywę na Kijów, co świadczy o heroicznej postawie armii i ukraińskiej ludności cywilnej - mówił Emmanuel Macron. Francuski przywódca mówił o potrzebie dokumentowania rosyjskich zbrodni wojennych.
Czytaj więcej
Były premier Rosji Dmitrij Miedwiediew odniósł się krytycznie do wizyty europejskich przywódców w Ukrainie.
- Po owocach ich poznamy - powiedział w rozmowie z WP Radosław Sikorski, komentując wizytę. - Mam nadzieję, że nie pojechali do Ukrainy z pustymi rękami. Poprzednio, gdy Francja i Niemcy wspólnie jechały do Kijowa, było to w 2014 roku z inicjatywy Polski. Polska, zarządzając tą wizytą i naszą interwencją w Kijowie, uzyskała zakończenie masakry na Majdanie. A dzisiaj, zamiast przewodzić takim wizytom, jest w nich pomijana. W nasze miejsce wkroczyli Włosi, którzy nie są znani ze stanowczego stanowiska wobec Rosji - zwrócił uwagę europoseł, wskazując, że to jeden z dowodów „na upadek naszej polityki zagranicznej”.
Były szef MSZ zauważył, że „bez Rzeszowa i portów w Gdańsku nie można byłoby wspierać Ukrainy, ale to za mało na przepustkę do grupy decyzyjnej”. - Przedstawiciele Unii jadą do Kijowa bez nas. Chodzi nie tylko o to, by w obronie Ukrainy narażać nasze terytorium - co popieram - na rosyjskie kontrposunięcia, ale by być w gronie, które decyduje o polityce całego regionu wobec Rosji i Ukrainy. Z tym jest gorzej - ocenił.