Stacja Taras Szewczenka. Inaczej stacja numer 214. Niebieska linia kijowskiego metra, trzy przystanki ma północ od centralnego Placu Niepodległości, czyli Majdanu.
Piątek koło południa. Znowu zawyły syreny, tłum zgęstniał.
Pierwsza kobieta, drobna, po pięćdziesiątce, urzędniczka. Siedzi na kocu, brązowym w kratę: - Wczoraj w telewizji usłyszałyśmy, że Kijów może trafić pod bomby. Przyszłyśmy tutaj wieczorem, żeby mieć spokojną noc. O siódmej, gdy skończyła się godzina policyjna, poszłyśmy do domu koleżanki, zjadłyśmy śniadanie, znowu obejrzałyśmy wiadomości w telewizji. I wróciłyśmy tutaj. To najlepszy schron. Głęboki. Jest woda, nadaje się do picia. Toaleta też gdzieś jest: w sektorze dla pracowników metra, ale nie korzystałyśmy. Byłyśmy przecież w domu koleżanki.
Druga kobieta, koleżanka pierwszej, potężniejsza, po pięćdziesiątce, pracuje w firmie telekomunikacyjnej. Siedzi na białym krzesełku ogrodowym: - Tu jest bezpiecznie. Te schrony przy moim bloku to jakieś piwnice. Ciemno tam, ciasno, pachnie szczurami, nie wiadomo, czy się nie zawalą.
Pierwsza kobieta mieszka po lewej stronie Dniestru, ale przyjechała wczoraj na prawą, do koleżanki, bo krążyły pogłoski, że armia wysadzi mosty, by zatrzymać rosyjskie czołgi na rzece. Nie zatrzymano. Już są w mieście, ale gdzie? Różne plotki krążą. Wszyscy się zastanawiają, kiedy dotrą do centrum.