Od ponad ćwierć wieku Moskwa doskonali metody ingerencji w procesy wyborcze: najpierw u siebie, a potem u innych. Rosyjscy „technolodzy polityczni” doszli już do takiego mistrzostwa, że czują się na siłach próbować zmieniać preferencje wyborców nawet w sytuacjach wydawałoby się nie do wygrania (na szczęście nie zawsze im wychodzi).
Przykładem była właśnie Mołdawia. Na scenie politycznej dominowała prezydent Maia Sandu, a w świadomości społecznej – chęć dołączenia do UE. Tak wykazywały sondaże przedwyborcze.
Czytaj więcej
Rosja wszystkimi sposobami próbuje utrzymać Mołdawię i Gruzję w swojej strefie wpływów.
Fałszywi kandydaci w wyborach nie muszą wcale wygrać. Rosja korzysta, nawet jeśli zdobywają 1 proc. głosów
Główne zadanie Rosjan polegało na naruszeniu tej jedności i dominacji Sandu. W samej Rosji wielokrotnie już wypróbowano w takich sytuacjach wprowadzenie tzw. kandydata technicznego. Po zbadaniu, z jakich grup społecznych składa się elektorat naszego przeciwnika, opłacamy kandydata (kandydatów), który swoim programem i działaniami próbuje odebrać mu część audytorium. Kandydat jest „techniczny” (uwspółcześniając – fake’owy), gdyż jego celem nie jest wygranie wyborów, lecz zmniejszenie liczby głosów oddanych na naszego przeciwnika.
Czytaj więcej
Niedzielne wybory prezydenckie połączone z referendum o wstąpieniu do Unii Europejskiej zadecydują o losie Mołdawii, z której Rosja chce uczynić „drugi front” przeciw Ukrainie.