Kryzys na granicy białoruskiej, widma wojen kulturowych, rywalizacji płacowej, wzrost ksenofobii – tak zaczęła się w Polsce kojarzyć imigracja w ostatnich latach. Rządowa strategia migracyjna stara się odpowiadać na te nastroje i obawy, zmierzając do ograniczenia napływu cudzoziemców. Polacy mają odzyskać poczucie bezpieczeństwa.
FRONT cudzoziemcy praca Błaszczak
Drogą do tego ma być m.in. ograniczenie migracji do Polski – pracowników, studentów, a nawet osób, które występują o Kartę Polaka. Zgodnie z założeniami strategii selekcja migrantów będzie ilościowa i jakościowa (pracownicy zawodów trwale deficytowych) – rząd chce mieć pełną kontrolę nad tym, „kto, w jakim celu i na jak długo może do Polski wjechać”. Utrzymana ma zostać lista pięciu państw, których obywatele mają dziś preferencje wizowe (to m.in. Gruzja i Mołdawia). Proces aplikacji o polską wizę ma być zautomatyzowany, by uniemożliwić działanie nielegalnych czy nieuczciwych pośredników. Środowiska biznesowe przestrzegają, że strategia w obecnym kształcie może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Potrzeby gospodarki a polityka migracyjna
Według rozmaitych szacunków obecnie można mówić o 2,5 mln cudzoziemców przebywających nad Wisłą, korzystających z rozmaitych form pobytu. Ta liczna społeczność trafiła do Polski w sposób mało kontrolowany, gdzie ograniczenia brały się raczej z niewydolności aparatu urzędniczego niż kierunków polityki migracyjnej. Teraz pojawią się kryteria, takie jak koncentracja na uzupełnianiu niedoborów pracowników o unikatowych kwalifikacjach, w deficytowych zawodach i przy strategicznych inwestycjach, z uwzględnieniem możliwości integracji z polskim społeczeństwem.
Kryteria może i dobrze brzmiące, ale niekoniecznie odpowiadające realiom i potrzebom gospodarki, zarówno dziś, jak i – tym bardziej – za dekadę czy dwie. We wtorkowym raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego zawarto ostrzeżenie, że przy utrzymaniu się obecnych trendów na rynku pracy do 2035 r. znikną z niego ponad 2 mln pracowników, 12,5 proc. obecnego stanu zatrudnienia. W przemyśle ubytek sięgnie 400 tys. osób, w służbie zdrowia – niemal 260 tys.