Zacznijmy od faktów. Według danych ostatniego spisu powszechnego w roku 2021 mieszkało u nas na stałe ponad 400 tysięcy osób bez polskiego obywatelstwa, a czasowo przebywało dodatkowe 1,4 miliona osób. Jeśli traktować wszystkie jako imigrantów, było to razem około 5 proc. ludności kraju.
Czy 5 proc. to dużo? W porównaniu z innymi krajami o wysokich dochodach (a do takich Bank Światowy zalicza już także Polskę) niekoniecznie. W Szwajcarii imigranci stanowią 29 proc. ludności, w Niemczech 19 proc., w Wielkiej Brytanii 14 proc. No tak, ale po pierwsze – miliony imigrantów to w Polsce coś zupełnie nowego (przy okazji poprzedniego spisu, z roku 2011, GUS w ogóle pomijał to zjawisko, koncentrując się na armii 2 milionów polskich emigrantów, którzy opuścili kraj po akcesji do Unii). A po drugie, wygląda na to, że od roku 2021 liczba mieszkających w Polsce imigrantów wyraźnie wzrosła, być może nawet o pół miliona, i to nie tylko z powodu pojawienia się fali uchodźców z Ukrainy.
W dyskusji na temat imigracji ścierają się dwa, dość skrajne stanowiska. Jedno, które nazwałbym patriotyczno-epidemiologiczno-obsesyjnie seksuologicznym, widzi w imigracji przede wszystkim zagrożenie dla naszej tożsamości narodowej, roznosiciela groźnych pasożytów i dewiacji seksualnych. Wniosek: bronić przed nią Polski jak Częstochowy. Drugie stanowisko, liberalno-rynkowo-wolnościowo-artystyczne, postrzega ją jako niezbędny zastrzyk nowej krwi, rąk do pracy i potrzebnej nam różnorodności kulturowej. Wniosek: otwierać szeroko drzwi. Imigrant groźny i zły – albo imigrant dobry i potrzebny. Qui pro quo.
Problem w tym, że imigracja ma różne oblicza. Chętni do pracy i do szybkiego zintegrowania się z resztą społeczeństwa imigranci mogą być rzeczywiście potężnym wsparciem rozwoju gospodarczego, zwłaszcza ważnym w kraju, w którym (według prognoz GUS) z powodów demograficznych liczba ludzi w wieku produkcyjnym skurczy się w ciągu nadciągającego ćwierćwiecza o ponad 20 proc. Jednak imigranci bezrobotni, sfrustrowani i pozbawieni perspektyw przyzwoitego życia mogą się stać pożywką dla rozwoju przestępczości i ekstremizmu. Imigranci przysyłani nam w prezencie przez Łukaszenkę wcale nie chcą się integrować w Polsce, ale jak najszybciej przenieść do krajów o hojniejszym wsparciu socjalnym i cieplejszym klimacie. Ale z kolei imigranci pracujący za groszowe płace, których chętnie powitałoby wielu polskich przedsiębiorców, mogą być napędem dla szarej strefy i czynnikiem zniechęcającym do inwestycji w nowe, pracooszczędne technologie, których potrzebuje do rozwoju nasza gospodarka.
Przygotowana przez rząd nowa strategia imigracyjna jest pierwszym poważnym dokumentem na ten temat, który powstał w Polsce. Zwraca uwagę na rzeczywiste problemy, proponuje szereg racjonalnych rozwiązań, starając się korzystać z najlepszych wzorów.