We wtorek Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 13 227 nowych zakażeniach i śmierci 644 chorych. Licząc tydzień do tygodnia, to wzrost o 60 proc. – Dzisiejsze dane to nie jest miarodajny obraz skali epidemii – poinformował rzecznik prasowy ministra zdrowia Wojciech Andrusiewicz. Dokładniejsze mają być w środę. I tego też dnia – zgodnie z zapowiedzią rzecznika rządu Piotra Mullera – prawdopodobnie zostaną podane informacje o obostrzeniach lub ich luzowaniu.
Decyzją priorytetową jest powrót dzieci do szkół i przedszkoli. Zdaniem tryskającego optymizmem ministra edukacji Przemysława Czarnka najmłodsi wróciliby pod koniec kwietnia, a pozostali w maju. Przedszkolaki wróciłyby natomiast już od przyszłego tygodnia. – Tak żeby w maju już wszyscy byli w systemie stacjonarnym – mówił w Radiu RMF FM. Jego zdaniem ten scenariusz będzie możliwy, jeśli „dane potwierdzą tendencję spadkową".
Sytuacja dobra jednak nie jest. Obecnie hospitalizowanych jest 34 619 osób, a 3513 leży pod respiratorami. Tak źle nie było nigdy dotąd. Jeśli służba zdrowia będzie pracowała na granicy wydolności, nikt nie podejmie decyzji o luzowaniu. Na tym stanowisku stoi też minister zdrowia Adam Niedzielski, według którego luzowań można się spodziewać dopiero po zaszczepieniu przynajmniej jedną dawką co najmniej 70 proc. osób w wieku 60+. To możliwe będzie dopiero pod koniec maja.
Jak nieoficjalnie donosi Onet, rząd obawia się, że liczba hospitalizacji pójdzie w górę i dlatego prawdopodobnie większość obostrzeń zostanie jednak przedłużona o dwa tygodnie – także nauka zdalna dla klas 1–3.
Biorąc pod uwagę opinie z dwóch resortów tego samego rządu na temat powrotu nauki stacjonarnej nasuwa się pytanie, dlaczego są one tak różne. Bo wydaje się, że powinny być one spójne. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wszyscy są już zmęczeni pandemią i lockdownem trwającym niemal bez przerwy od końca grudnia. Coraz mniej osób widzi sens w przestrzeganiu rygorów i ma wrażenie, że ktoś ich robi w balona. A chaos informacyjny z pewnością to potęguje.