To są mistrzowie emocji! Jak zaczęły się play-offy, to już po prostu nie mogę oglądać meczów Toronto, bo mam jedno serce, kredyt do spłacenia i finansową odpowiedzialność za rodzinę... Serio, to są naprawdę ciężkie emocjonalnie przeżycia dla tak skołatanego kibicowaniem serca. Ostatnio złamałem tę zasadę, bo sprawdzając wynik, zobaczyłem, że choć Toronto przegrywało 0-3, to wyrównało na 3-3 i doprowadziło do dogrywki, więc usiadłem na chwilę przed telewizorem. I żałuję, bo to naprawdę mógł być mój ostatni mecz w życiu – takie emocje! (Śmiech). Hokej w Kanadzie jest prawdziwą instytucją społeczną. To dla mnie wielkie odkrycie socjologiczne, że wokół hokeja funkcjonuje cała ideologia, podobnie jak wokół piłki nożnej na początku XX wieku. Tu wszędzie są lokalne lodowiska, wspólnoty budowane wokół nich, klubiki: amatorskie, dziecięce, dziewczęce itd. Funkcjonuje hasło „Everyone Deserves a Team" (Każdy zasługuję na drużynę) – ten sport jest po prostu dobrem publicznym, które należy do wszystkich i nikt nie może go zawłaszczyć. Lodowiska są dla każdego, po prostu wskakujesz w łyżwy i jeździsz.
W Toronto gra też niedawny mistrz NBA – Raptors. Nie wkręciłeś się w koszykówkę?
Nie, nie mogę już patrzeć na te gwiazdy, upolitycznienie tego sportu, na tę całą celebrycką otoczkę. NBA to w dużej mierze globalny produkt, blichtr i indywidualizm. Wielkość i popularność największych gwiazd przytłacza nieco rywalizację zespołową. Hokej jest zdecydowanie bardziej zespołowy, spójrz choćby na punktację kanadyjską, najpopularniejszą statystykę hokejową, czyli zsumowaną liczbę bramek i asyst. W koszykówce LeBron James może rzucić 40 punktów i choć jego Lakersi przegrają mecz, następnego dnia wszyscy będą mówili tylko o tym, jak świetnie grał LeBron. W hokeju, jak przegrywasz, to nikogo nie interesuje, ile bramek strzelił Aleksandr Owieczkin. Tu możesz być wielką gwiazdą, ale bez drużyny niewiele jesteś w stanie zdziałać.
Hokej bardzo dobrze oddaje kanadyjskie wartości: siłę lokalnej wspólnoty, gotowość do pomocy, zaangażowanie, szacunek dla ludzkiej pracy. To sport lokalny i wspólnotowy, kluby potrafią docenić zaangażowanie osób pełniących mało eksponowane funkcje, tak jak dbanie o sprzęt, i czynić z nich bohaterów dnia meczowego. To też sport bardzo rodzinny, o czym ani hokeiści, ani też osoby związane z klubami NHL nie obawiają się mówić. Im dłużej obserwuję NHL, tym lepiej rozumiem, jak ważną, integrującą rolę pełni on w geograficznie rozproszonym i kulturowo zróżnicowanym kanadyjskim społeczeństwie. Można powiedzieć, że codzienność Kanadyjczyków toczy się wokół łyżew, lodowisk i oczywiście hokeja, budując lokalną, regionalną i narodową tożsamość oraz dumę.
Jako fan piłki nożnej nie rozumiem ligi bez awansów i spadków. Właśnie przed taką komercyjną Superligą w Europie ostatnio zbuntowali się kibice.
W północnoamerykańskim sporcie zawodowym najważniejszy jest nieprzewidywalny charakter rywalizacji. Liczy się to, by konkurencja była jak najbardziej wyrównana, a jej wynik nie do przewidzenia. Zapewniają to dwa główne elementy: ustalona z góry wysokość maksymalnego wynagrodzenia w zespole, czyli tzw. salary cap, oraz system pozyskiwania młodych zawodników, czyli draft. I takie rozwiązania chętnie bym widział w Europie, ale to zupełnie inny sposób myślenia o sporcie, niż chcieli narzucić organizatorzy piłkarskiej Superligi.
A będziesz w Kanadzie oglądał piłkarskie Euro?
Jasne, w Toronto mieszka 120 grup etnicznych, wszystkie narodowości europejskie, i myślę, że wszystkie będą oglądały. Jak tylko mi obowiązki pozwolą, zamierzam pielgrzymować do różnych dzielnic, by poczuć klimat mistrzostw wśród kibiców, którzy są emocjonalnie zaangażowani. Na pewno odwiedzę dzielnice Little Portugal czy Little Italy, żeby poczuć trochę futbolowej europejskiej egzotyki. Zamierzam wykorzystać te możliwości, jakie daje to kanadyjskie centrum świata, choć wiadomo, że mecze rozgrywane rano naszego czasu będą miały tu zupełnie inny charakter.
Międzynarodowe rozgrywki piłkarskie to prawdziwy fenomen. Niektórzy twierdzą wręcz, że dzięki nim od II wojny światowej nie dochodzi do konfliktów militarnych między europejskimi państwami.
Nie mamy na to żadnych dowodów, ale chyba rzeczywiście jest tak, że międzynarodowa rywalizacja przeniosła się na zupełnie inne obszary. Na pewno pozwala budować to tożsamość narodową. Choćby w Niemczech po wojnie trudno było czuć dumę z własnego kraju, bardzo długo nie potrafiono celebrować niemieckości. Sport był więc jedynym obszarem, gdzie ta tożsamość narodowa mogła po cichu rozkwitać. Zresztą w zasadzie wszędzie jest tak, że ludzie nie mają zbyt wielu okazji, by celebrować swoją tożsamość, pochodzenie. Dlatego rozgrywki międzynarodowe cieszą się nieustannie wielką popularnością. Towarzyszy im narodowa symbolika, godła, flagi i odgrywanie narodowych hymnów. Nadaje to sportowej rywalizacji zdecydowanie bardziej doniosłe znaczenie i przywołuje niekiedy wiele historycznych kontekstów. W wieku XX czy XXI ludzie po prostu potrzebują takich igrzysk.
A skoro o igrzyskach mowa, to czy ma to jakiekolwiek znaczenie, czy igrzyska olimpijskie w Tokio się odbędą, czy nie odbędą?
Oczywiście, ma to ogromne znaczenie, nie tylko dla występujących na nich sportowców, ale również dla tych, którzy na co dzień trenują wyczynowo lub rekreacyjnie dyscypliny olimpijskie. Kibice również zasługują na to, żeby mieć możliwość podziwiać rywalizację wybitnych sportowców, nawet jeśli dyscypliny, w których występują, nie gromadzą na co dzień oszałamiającej widowni. Zwłaszcza dla tych dyscyplin jest to szczególnie ważne.
Nie wiem, czy będzie mi się chciało oglądać zmagania, w których nie kojarzę żadnych zawodników. Lekkoatletyka czy wiele innych olimpijskich dyscyplin nie cieszą się dziś dużą popularnością.
Ale jeśli Polacy będą wygrywali swoje konkurencje, niezależnie od tego, na ile popularne, i gdy będą odbierali medale, będzie grany „Mazurek Dąbrowskiego", to od razu przykuje twoją uwagę, prawda? Wszyscy chcemy być dumni z naszych reprezentantów, bo wtedy sami czujemy się lepsi, szczęśliwsi. Trochę czujemy, że to my wygrywamy, bo to nasza grupa, wspólnota, nasz człowiek... I zawsze będzie potrzeba takich igrzysk, więc pieniądze czy popularność nie powinny być głównym argumentem w kontekście doboru dyscyplin na igrzyskach, ale przyznajmy szczerze, że niestety te pieniądze, doping oraz polityka od lat niszczą olimpijską rywalizację.
Może w przyszłości coś innego spełni rolę, jaką w XX wieku pełnił sport?
Nie jest to wykluczone, ale nie wyobrażam sobie, żeby stało się to jeszcze za mojego życia. Dziś sport wciąż ma wielkie znaczenie społeczne, choć nie jest on na pewno konstruktem statycznym – ewoluuje, pojawiają się nowe dyscypliny, dynamicznie rośnie popularność e-sportu. W przyszłości rywalizacja sportowa na pewno będzie wyglądać inaczej niż dzisiaj – naiwnie jest liczyć, że się nie zmieni.
Prezes Realu Madryt Florentino Pérez, przedstawiając pomysł Superligi, powoływał się na badania, że dla dzisiejszej młodzieży piłka nożna to sport z poprzedniej epoki, że młodzi ludzie przez 90 minut nie są w stanie utrzymać koncentracji, więc gra musi być bardziej dynamiczna, dużo bardziej widowiskowa. Skoro piłka nożna jest produktem rewolucji przemysłowej, to może w czasach rewolucji cyfrowej rzeczywiście trzeba ją poważnie zmodernizować?
Siatkówka zmieniła się dla kibiców, może więc przyjdzie czas i na futbol. Zresztą on przecież zawsze ewoluował, tylko że wolno, więc często nie dostrzegaliśmy, jak się zmieniał. Ale wprowadzenie systemu VAR (wideoweryfikacja spornych sytuacji w trakcie meczu – red.) można przecież nazwać wręcz rewolucją. Być może będzie tak, że mecze będą krótsze, że będzie większa liczba zmian zawodników, właśnie po to, by gra była bardziej dynamiczna. To wszystko jest do ustalenia. Często dziś patrzymy na sport jako na coś naturalnego, ale on przecież od początku do końca jest wymyślony przez człowieka – po prostu do wielu jego elementów mocno się przyzwyczailiśmy. Trudno się zmienia takie przyzwyczajenia, więc zawsze będą ci, którzy będą narzekać na zmianę, zresztą nostalgia też jest nieodłącznym elementem kibicowania. Ale pamiętajmy, że sport podlega nieustannym zmianom i nie jest zabytkiem, którego musi pilnować konserwator, wręcz przeciwnie – to bardzo żywa i dynamiczna konstrukcja.
Czyli przyszłością jest e-sport?
Prowadzę dla studentów zajęcia zatytułowane „Współczesny sport". Dziesięć lat temu tylko wspominałem o e-sporcie, a teraz mam cały półtoragodzinny wykład na ten temat. Może rzeczywiście w przyszłości wszyscy będą grali w grę „FIFA", zamiast biegać po boisku, nie wykluczałbym tego. Ale zobacz, że już dziś piłka nożna jest zupełnie innym sportem, niż była jeszcze 20 lat temu. I nie chodzi tylko o VAR czy przepisy, które coraz bardziej chronią zdrowie zawodników – choć i tu może będziemy mieli niedługo kolejną rewolucję, bo coraz głośniej mówi się o tym, jak szkodliwa dla rozwoju młodych piłkarzy jest gra głową. Najważniejsze zmiany jednak zaszły dookoła samej gry. Pamiętasz, jak jeszcze niedawno wyglądały polskie stadiony? Przed laty w Toruniu na stadionie przy ul. Broniewskiego pomiędzy biegami żużlowymi chodziło się opróżniać pęcherz pod tzw. ścianę płaczu, czyli mur, który służył jako zbiorowy pisuar. Wtedy była to część stadionowej kultury, a dziś na stadionach nie tylko masz porządne toalety, ale i nienajgorszą ofertę żywieniową.
To już nie jest na pewno oferta dla klasy niższej, ale klasy średniej.
Tak, ale nie dlatego, że ktoś tak sobie wymyślił, że zmieni nagle kibiców, ale to my się zmieniliśmy – jesteśmy bogatsi, mamy inne potrzeby. I sport po prostu się do nas dostosowuje. W polskiej klubowej piłce tak naprawdę zmieniło się niemal wszystko poza jakością samej gry, z czego akurat trudno się cieszyć (śmiech).
Dr hab. Dominik Antonowicz (ur. 1977) – socjolog, wykładowca UMK w Toruniu, zajmuje się m.in. badaniem zachowań kibiców. Współautor książek: „Aborygeni i konsumenci: o kibicowskiej wspólnocie, komercjalizacji futbolu i stadionowym apartheidzie" oraz „Female Fans, Gender Relations and Football Fandom". W roku akademickim 2020/2021 jest profesorem wizytującym w Ontario Institute for Studies in Education na University of Toronto