Leniwy poranek. Budzik, gdzieś w zaświatach, zaprasza do podniesienia głowy znad poduszki. Powoli, ospale. W domu czuć chłód po kolejnej mroźnej nocy. Ciepły kocyk pomaga w przetrwaniu pierwszej godziny. Pachnąca kawa również. Śniadanie? Może później. Przecież jest mnóstwo czasu. Wszystko toczy się w zwolnionym tempie. Komputer, playlista na Spotify, pierwsze rozmowy z przyjaciółmi przez Messenger, sprawdzenie nowości na Instagramie. Można by przypuszczać, że to opis idealnego sobotniego poranka, nagroda za cały tydzień pracy w korporacji. Nareszcie spokój, brak pośpiechu i poczucie braku konieczności zaangażowania, bo przecież dziś nic ciekawego i wartego uwagi się nie wydarzy. Niestety, ten „sielski" obraz to typowy poranek polskiego nastolatka czy licealisty w dobie edukacji online. Ucznia w trakcie roku szkolnego, który właśnie „uczestniczy" w zdalnej lekcji. Lekcji, która ma mu pomóc w opanowaniu materiału, zdobyciu wiedzy i umiejętności, z których będzie korzystał w dorosłym życiu. Wreszcie – lekcji, dzięki której zrealizuje swoje ambicje edukacyjne i zawodowe. W przypadku tegorocznych maturzystów to kolejny, trzeci już rok, w którym nauka i nauczanie w polskiej szkole nie wnoszą do ich życia zbyt wiele. A czasami, w zależności od tego, jaki nauczyciel prowadzi zajęcia – nie wnoszą nic.
Atrapa nauczania
Kiedy w marcu ubiegłego roku pandemia SARS-CoV-2 wywróciła do góry nogami życie milionów ludzi, prawie pięć milionów polskich uczniów, od najmłodszych, aż po słuchaczy szkół policealnych, stanęło przed wizją nowej, zdalnej szkoły. Pierwsze miesiące pandemii to nierzadko praca po omacku, bez spójnej wizji, jak lekcje online miałyby wyglądać. Część nauczycieli, świadoma potrzeby szybkiej reakcji, przechodziła błyskawiczne szkolenia, aby zaproponować uczniom lekcje najwyższej jakości. Lekcje, których głównym celem miało być nie samo w nich uczestnictwo, ale skuteczne uczenie w nowej, covidowej rzeczywistości. Niestety, bardzo duża grupa nauczycieli swoje obowiązki pedagogiczne sprowadziła do rozesłania materiału i ewentualnych konsultacji online. Według autorów raportu „Edukacja zdalna w czasie pandemii" przygotowanego dla Fundacji Centrum Cyfrowe ponad jedna trzecia nauczycieli nie prowadziła wcale lekcji na żywo, kontaktowała się z uczniami jedynie przez dziennik elektroniczny czy platformy służące do przesyłania kolosalnych plików z materiałami dydaktycznymi czy pracą samodzielną. Weryfikacja skuteczności takiego nauczania była zatem żadna, a co trzeci uczeń w Polsce został pozostawiony sam sobie.
Wcale nie lepiej wyglądały lekcje w czasie rzeczywistym, na żywo. Nauczyciel z wyłączoną kamerą, inicjały uczniów zamiast ich twarzy na ekranie. Wyłączone mikrofony. Cisza. Autorzy kolejnego raportu „Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa", pod patronatem Wydziału Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w wynikach badań zwracali uwagę, że ponad połowa nauczycieli sama stwierdziła, że nie jest przygotowana do prowadzenia zajęć online. W tym samym raporcie zwrócono uwagę, że nauczyciele zdecydowanie częściej korzystali z metod podających niż aktywizujących. W praktyce wyglądało to zatem tak, że przysypiający lub nierzadko śpiący przed ekranem uczeń słuchał głosu nauczyciela, który monotonnym tonem wyjaśniał reguły angielskiego czasu gramatycznego czy procesu mejozy. Ponieważ niejednokrotnie uczniowie, ale również nauczyciele nie wymagali od nikogo włączenia kamery, jakość takich zajęć musiała być mizerna. Potwierdza to ponad połowa badanych uczniów, uznających lekcje zdalne za mniej ciekawe i skuteczne niż te przed wybuchem pandemii.
Gdyby nauczanie zdalne trwało trzy miesiące, zapewne nie wyrządziłoby wielkiej szkody w procesie uczenia się, jednak taka szkoła dla ponad trzech milionów uczniów szkół podstawowych i kolejnego półtora miliona uczniów szkół ponadpodstawowych trwała i nadal trwa już od ponad roku. A jeśli do tego dołożymy strajk nauczycieli sprzed dwóch lat, to refleksja nad niewesołymi konsekwencjami przychodzi samoistnie. Nazwijmy zatem rzeczy po imieniu. Edukacja zdalna w polskiej szkole to atrapa jakiegokolwiek nauczania. O dobrym, skutecznym, ciekawym i budzącym do samorozwoju nie wspominając.
Szansa na nowoczesną szkołę
Co ciekawe, wcale nie musiało to tak wyglądać. Szkoła online, pomimo oczywistych problemów, z którymi musieli borykać się nauczyciele oraz uczniowie (wnioski z raportu „Edukacja zdalna w czasach Covid-19" przygotowanego przez Uniwersytet Warszawski wyraźnie wskazują na słabe przygotowanie technologiczne szkół oraz nauczycieli i młodzieży, jak również na niewielkie kompetencje komputerowe pedagogów i uczniów, a do tego należy dodać jeszcze, że szybki i ogólnodostępny internet w Polsce to mrzonka), mogła i powinna wyglądać inaczej. Paradoksalnie, dobrze poprowadzona, mogła dać uczniom znacznie więcej niż niejednokrotnie daje skostniała i nudna polska szkoła, nadal oparta na pruskim sposobie bezrefleksyjnego podawania wiedzy encyklopedycznej.