Andrzej Zybertowicz. Przyszłość? Zostaną kapitaliści, najbardziej utalentowani i prekariat

Część klasy średniej przejdzie do nowej klasy kreatywnej, związanej z kolejnymi fazami rewolucji cyfrowej. Tylko że większość ludzi nie jest fizjologicznie zdolna do wykonywania prac wysoce kreatywnych - mówi Andrzej Zybertowicz, socjolog.

Aktualizacja: 15.02.2021 06:10 Publikacja: 14.02.2021 00:01

Andrzej Zybertowicz. Przyszłość? Zostaną kapitaliści, najbardziej utalentowani i prekariat

Foto: Michał Woźniak, EAST NEWS

Plus Minus: Z początku pandemia najmocniej uderzyła w prekariat – ludzi żyjących i zarabiających z dnia na dzień, często w kilku różnych miejscach bez gwarancji stabilnego zatrudnienia, ubezpieczeń społecznych i nieposiadających większych oszczędności. Ale coraz częściej słychać głosy, że tak naprawdę głównym przegranym może się okazać klasa średnia. Zostawmy trochę z boku badania naukowe, które naturalnie nie nadążają za zaskakującymi wydarzeniami ostatniego roku, i chwyćmy się socjologii spekulacyjnej, ostatniej deski ratunku w czasach kryzysu. No właśnie, kryzysu społecznego?

Pandemia przysłania nam rzeczywistą siłę sprawczą przemian – jest nią rewolucja cyfrowa, która zresztą dopiero się rozkręca, choć koronawirus niektóre procesy przyspiesza. Kevin Drum, znany amerykański publicysta, pisał w renomowanym magazynie „Foreign Affairs", że wszystkie opowieści o rozwoju demokracji, wolności, praw człowieka – cała ta historia snuta na Zachodzie od XVIII w. – są niezrozumiałe, jeśli nie wychodzą od rewolucji przemysłowej. Obecnie mamy nową rewolucję technologiczną, której kluczowym momentem będzie pojawienie się sztucznej inteligencji nowej generacji. Tak jak rewolucja przemysłowa oszczędziła pracę mięśni, tak cyfrowa „oszczędzi" pracę umysłów.

Czyli to, z czym coraz mocniej wiążemy klasę średnią.

W perspektywie tych dwóch rewolucji można uprościć, że klasa niższa zarabia na życie dzięki pracy mięśni, średnia dzięki pracy umysłu, wyższa dzięki „pracy" kapitału, ale też władzy. Głosy o upadku klasy średniej wynikają właśnie z dostrzeżenia, że czeka nas szybki spadek zapotrzebowania na pracę umysłową – powiedzmy: niskokreatywną – w związku z przejmowaniem przez sztuczną inteligencję kolejnych zawodów wiązanych dotychczas z klasą średnią. W Stanach Zjednoczonych podobne analizy zaczyna się często od kierowców ciężarówek – ok. 2 mln straci pracę w związku z autonomizacją pojazdów dostawczych, co już jest technologicznie możliwe. Ale – dodaje Drum – jeśli sztuczna inteligencja opanuje w pełni kompetencje kierowców tzw. trucków, to prawdopodobnie dość szybko uzyska też wszystkie inne kompetencje z tych, które będą w stanie opanować przekwalifikowani kierowcy.

Czy to rzeczywiście oznacza koniec klasy średniej?

Nasuwa się skojarzenie, że dzisiejszą klasę średnią można porównać do brytyjskiej królowej. Pod pewnymi względami królowa jest bardzo ważna, pełni istotną, symboliczną, ale nie tylko, rolę w społeczeństwie i państwie: jest znakiem pewnej kultury, cywilizacji, która – chyba nie mamy wątpliwości – odchodzi. Klasa średnia, z którą wiązano olbrzymie nadzieje, okazuje się być podobnym symbolem czegoś, co się kończy.

Jeśli uznamy, że królowa brytyjska domyka pewną misję cywilizacyjną, to na czym polegała misja klasy średniej?

Była ona traktowana jako swoisty fundament praworządności. Przedstawiciele klasy niższej często nie mieli kompetencji, żeby korzystać z państwa prawa; np. nie rozumieli jego złożoności. Klasie wyższej, jeśli zdefiniujemy ją wąsko jako grupę najbogatszych, posiadających dźwignie bezpośredniego wywierania wpływu na funkcjonowanie instytucji państwa, praworządność nie jest niezbędna. Jeśli przedstawiciela klasy wyższej źle potraktuje policjant czy urzędnik, to ma on dojścia do jego przełożonych i sam załatwia ten problem, nie sięgając po mechanizmy państwa prawa. A klasa średnia, która rozumie, jak działają instytucje publiczne, potrzebuje demokracji, transparentności i państwa prawa, żeby zabezpieczały jej interesy: aby być sprawiedliwie traktowanym w grze rynkowej, by firmy działały w warunkach bezpiecznego obrotu finansowego, by działały organizacje branżowe. Gdy klasa średnia jest niszczona przez rewolucję cyfrową, znika tkanka społecznego podglebia praworządności i demokracji.

Czyli znikają ludzie, którzy wiedzą, że potrzebują tych mechanizmów i stabilności państwa.

Tak. Dziś wiemy, że notowania giełdowe tzw. big-techu, czyli wielkich korporacji technologicznych, poszły w czasie pandemii mocno w górę. A ciężar lockdownów, nawet jeśli finansowo nieco odroczony w wielu krajach za pomocą różnych tarcz finansowych, został przerzucony w dół społeczeństwa. Ciężar chociażby niepewności. Klasa średnia czuje niepokój wywołany perspektywami przejęcia większości jej kompetencji przez szeroko rozumianą robotykę, ale też jest degradowana przez hiperindywidualizm. Tymczasem lewica nie rozumie gry wielkiego kapitału. Hiperindywidualizm związany z rewolucją obyczajową, czyli rozlicznymi okołogenderowymi trendami, ale też eksponowaniem walki z rasizmem, jest trendem kulturowym sprzyjającym wielkiemu kapitałowi, odwraca bowiem uwagę ludzi od rosnących nierówności ekonomicznych i sprawczych. Środowiska ogniskujące swoją aktywność na walce o prawa mniejszości seksualnych i rasowych zachowują się, jakby zapominały, że całe miliardy ludzi są mniejszością ekonomiczną – mniejszością „własnościową" i sprawczą. Ponadto hiperindywidualizm, snując wizję rozmaitych pokus quasi-podmiotowości, łatwych do realizacji szczególnie w świecie cyfrowym, coraz częściej odwraca naszą uwagę od problemów wspólnotowych. I nierzadko dotyczy to ludzi, którzy mają wysokie kompetencje, by być aktywnymi społecznie, by działać chociażby w ramach ruchów miejskich. Tymczasem singlując i „tinderując", tracą poczucie więzi społecznych, tracą zdolności nawiązywania głębszych relacji intymnych oraz rodzinnych, a przy okazji przekonanie, że na dłuższą metę naprawdę warto angażować się w działania wspólnotowe.

Klasę średnią rzeczywiście zwyczajowo łączy się ze stabilnością społeczną, często z dość tradycyjną rodziną i silnymi więziami społecznymi, ale przecież niewykluczone, że możliwa jest dużo bardziej indywidualistyczna klasa średnia, bardziej ludzie wolnych zawodów, single, nawet korzystający z życia utracjusze, którzy po prostu widzą swój interes w zachowaniu stabilnych instytucji.

Ale czy fakt, że bogate kraje Europy, państwa, co do których mieliśmy przekonanie, że są od nas nie tylko bogatsze, ale i znacznie lepiej zorganizowane, wcale nie radzą sobie z covidem skuteczniej od nas, to nie jest właśnie dowód na destrukcyjność hiperindywidualizmu? Mamy dziś całe pokolenie domagających się rozmaitych praw narcyzów o niskim poczuciu zobowiązań wobec wspólnoty. Dodatkowym wymiarem hiperindywidualizmu jest pokolenie singli, które być może, w sensie psychicznym, najmocniej zostało dotknięte pandemią, bo nagle ci ludzie uświadomili sobie, na jak niewielu osobach ze swego otoczenia mogą polegać, jak nieliczni są ich prawdziwi przyjaciele. Tylko niektóre relacje międzyludzkie przechodzą covidowy test próby. Ci, którzy jeszcze rok temu myśleli o sobie, że mają wspaniałe życie singla, dobrą pracę, kupili sobie mieszkanie pod Warszawą albo i w jej śródmieściu, i w ogóle chwycili Pana Boga za nogi, może teraz inaczej oceniają swoją sytuację i wybory życiowe. Być może to właśnie oni, psychicznie nie wytrzymując samotności i lęków, są pierwszymi, którzy łamią społeczne obostrzenia, chodząc do nielegalnych siłowni, na clubbingi itd. Z jednej strony posiadają cechy przynależności do klasy średniej, a z drugiej są bombami podłożonymi pod wspólnotę.

Specyfika klasy średniej jako siły społecznej będącej tkanką odpowiedzialności w systemie demokratycznym wynikała jednak ze stabilizacji życiowej. To stabilizacja dawała zdroworozsądkowość tej grupy, umożliwiała międzypokoleniowe przekazywanie kompetencji kulturowych, zasobów majątkowych i organizacyjnych – zresztą nie tylko poprzez rodzinę, ale i rozmaite zrzeszenia profesjonalne. Tyle że ta tkanka jest właśnie niszczona przez zbytni indywidualizm i rewolucję konsumpcyjną, która dostała turbodoładowania dzięki zmianom technologicznym. Co rusz słyszę narzekania małych przedsiębiorców, że dzieci nie chcą przejmować ich firm – za dużo utrapień, za mało superdoznań. Jak w takiej sytuacji podtrzymywać tezę, jeszcze niedawno w polskiej polityce powielaną, że chociaż różne strony sporu skaczą sobie do gardeł, to przecież ciągle są ludzie umiarkowani, ludzie centrum, którzy na końcu przesądzą o tym, kto będzie rządził? Zresztą, czy tacy ludzie rzeczywiście o tym kiedyś przesądzali?

Czy gdziekolwiek ten zdroworozsądkowy bezpiecznik społeczny nadal funkcjonuje?

Czasem się zastanawiam, czy przypadkiem niektóre kraje Dalekiego Wschodu nie znalazły złotego środka. Nie mam na myśli Chin, tylko demokratyczne kraje, jak Tajwan, Korea Południowa i, pod pewnymi względami, Singapur oraz Hongkong, może Japonia. W kulturach azjatyckich wysoko ceniona jest wiedza z nauk ścisłych: matematyka, fizyka, inżynieria. Szacunek do tego typu wiedzy plus kolektywizm odziedziczony po tradycjach orientalnych powodują, że w tamtych krajach łatwiej było uzyskać konsensus społeczny i dyscyplinę potrzebne do walki z covidem.

Pandemia przyspiesza na pewno nasz transfer do świata wirtualnego. Sami jesteśmy tego najlepszym przykładem: zawsze umawialiśmy się na wywiady w przytulnych kawiarniach, a dziś rozmawiamy na komunikatorze. I choć widzimy się w małym okienku, to nie wiem jak pan, ale ja mam pootwierane przed oczami też różne inne aplikacje, które mają ułatwiać mi rozmowę. I już nie pamiętam, jak prowadziło się wywiady bez tych wszystkich okienek.

To kolejny trend, który prowadzi również do degradacji klasy średniej. Rewolucja cyfrowa już oślepiła ludzkość, pozbawiła nas zdolności do racjonalnej oceny sytuacji, bo jesteśmy ciągle przebodźcowani informacjami, z których tylko drobna część jest jednocześnie ważna i prawdziwa. Paradoksalnie, być może to klasa niższa zachowuje najlepszy kontakt z rzeczywistością, bo najmniej żyje online. Musi pracować fizycznie, zmagać się z pogodą, przemieszczać się, przenosić coś, przewozić, wchodzić w interakcje z innymi. Wprawdzie to w sieci funkcjonuje centrum logistyczne, ale często pracownik, dopasowując się do warunków zewnętrznych, ostatecznie koryguje jakiś proces. A zwróćmy uwagę, jak działają dziś choćby media, nawet te z półki „quality journalism", czyli wysokiej jakości. Ilu dziennikarzy bezpośrednio zajmuje się kontaktem z rzeczywistością, czyli ma czas, by chodzić na miejsca zdarzeń? Nie wspominam już o korespondentach zagranicznych, bo na to już prawie nikogo nie stać. We wszystkich mediach z powodu ciśnienia finansowego, jakie wytworzył darmowy dostęp do informacji, nastąpił znaczny spadek liczby osób, które zbierają info w samym realu. Przeciętny dziennikarz portalu ma wyprodukować odpowiednią liczbę tekstów i tworzy je, żerując na innych portalach. To wzajemny kanibalizm portali internetowych. Dziennikarze chodzą po „necie", a nie po świecie. W takiej infosferze nie da się prowadzić rzetelnej debaty społecznej. Klasa średnia – zresztą tak jak i politycy – traci orientację, które tematy są ważne, a które nie. A ona przecież nie jest wcale jakoś szczególnie odporna na teorie spiskowe. Po prostu gubi się w świecie, przestaje być kotwicą zdrowego rozsądku, jaką była przez ostatnie 200 lat.

Tu dotykamy bardzo bolesnego dla mediów problemu wyczerpujących się modeli biznesowych. Ale nie tylko dla mediów, bo w rozmaitych branżach zyski w coraz większym stopniu trafiają do tzw. strażników dostępu, często gigantów technologicznych skalujących swe biznesy na cały świat, na czym najmocniej tracą właśnie działające lokalnie małe i średnie firmy, określane dawniej jako fundament zdrowej gospodarki. I chyba też fundament klasy średniej.

Dlatego niektóre państwa starają się te małe biznesy chronić, szczególnie w dobie pandemii. W końcu mówimy o ludziach, którzy ryzykują własny majątek i bardzo często poświęcają własne zdrowie, by prowadzić biznes. To oni napędzają rozwój gospodarczy i zapewniają społeczne bezpieczeństwo.

Ale może to jest walka z wiatrakami i w obecnej fazie rewolucji technologicznej, jak dochodzi nam jeszcze lockdown, to te firmy są po prostu nie do uratowania? Wszyscy będziemy zaraz kupować na Amazonie, a nie w lokalnym sklepie...

Może to odmiana klasycznego problemu, z rozwiązania którego wzięło się przezwyciężenie ekonomicznych prognoz Karola Marksa. Twierdził on, że kapitalizm upadnie przez mechanizm maksymalizacji wyzysku: coraz gorzej opłacani pracobiorcy nie będą w stanie się utrzymać, co miało przynieść rewolucję. Kapitalizm jednak, by móc się rozwijać, musi sprzedawać swoje produkty – znaleziono z tego wyjście, podnosząc płace robotników, by mogli nabywać wytwarzane przez siebie produkty. I dziś jest tak samo: wielki biznes nie może „optymalizować" w nieskończoność. Choć nie wykluczałbym, że big-tech i wielkie korporacje na tyle przyduszą małe i średnie biznesy, że w niektórych krajach dostęp do rynku zostanie ograniczony na przykład przez system franczyzowy. To mogłoby dotyczyć chociażby branży hotelarskiej – jeśli udałoby się tej branży narzucić monopol jakiegoś cyfrowego know-how, to jeśli ktoś chciałby otworzyć mały pensjonat, musiałby wykupić franczyzę, by mieć dostęp do rynku, czyli do klientów. Taki kierunek degradacji podmiotowości małego biznesu można sobie wyobrazić.

Czy zatem czasy stabilności życiowej klasy średniej bezpowrotnie minęły, pandemia jest gwoździem do jej trumny?

Nie jestem fatalistą. Nie sprawdzają się tezy o obumieraniu państwa, wysunięte jeszcze przez utopijnych socjalistów, potem przejęte przez Marksa i dalej przez rozmaitych lewicowców. Ostatnio głoszono, że ponieważ w gospodarce mamy do czynienia z globalnymi procesami, to i polityka musi być globalnie koordynowana, trzeba zatem skończyć z tzw. anarchiczną strukturą stosunków międzynarodowych, gdzie gra ze sobą wiele rządów. Jednak przez pandemię rośnie świadomość, że to państwa są kluczowym gwarantem stabilności. Ale czy państwa, które niewątpliwie się umocnią, zrozumieją w końcu, że nie mogą służyć przede wszystkim najpotężniejszym, którzy i tak zawsze znajdą dźwignie do oddziaływania na legislację i władzę wykonawczą? Bogaci i wpływowi zawsze znajdą swoją formułę typu „...lub czasopisma". Choć młode pokolenie pewnie nie wie, o co chodzi.

Akurat młode pokolenie to sobie wygoogluje – te dwa słowa mają nawet swoją stronę na Wikipedii.

Ale i redakcja „Plusa Minusa" może zrobić przypis (śmiech).

W tej sprawie Rywin przyszedł do Michnika – chodziło o przywrócenie tych dwóch słów w projekcie nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji – i tak wybuchła afera, która w latach 2003–2004 pogrążyła rządy SLD. Ale komu miałyby służyć państwa, jeśli społeczeństwa właściwie się rozpadają, coraz mniej nas łączy, nie mamy wspólnych wartości, a teraz nawet degraduje się klasa średnia, która była dotychczas największym beneficjentem większości programów społecznych?

Dotykamy istoty problemu. Proszę powiedzieć, jakie wspólne wartości, poza nieokiełznaną wolnością, prezentuje jedyny prawdziwie masowy ruch społeczny ostatnich lat, czyli tzw. Strajk Kobiet? Jaka tam jest proponowana forma współodpowiedzialności za dobro wspólne? W istocie te protesty są oznaką dwóch poważnych błędów. Błędu socjologicznego, jaki popełniło kierownictwo Zjednoczonej Prawicy, przeszacowując poziom konserwatyzmu polskiego społeczeństwa, w tym młodego pokolenia. Oraz błędu cywilizacyjnego, który popełniają ideolodzy tych protestów. Gdy wszędzie na Zachodzie mówi się dziś o kryzysie demokracji liberalnej i szuka się na niego odpowiedzi, oni głoszą, że musimy w Polsce dopełnić rewolucję obyczajową, by mieć wreszcie prawdziwą demokrację liberalną. Czyli gdy ten statek tonie, oni, wykorzystując energię młodzieży, chcą się dostać na jego pokład. Być może wyjściem dla Polski, ale też innych krajów, byłoby zrównoważenie tych dwóch postaw, skorygowanie tych dwóch błędów. Nie należy wyolbrzymiać wyobrażeń o sile naszej wspólnoty narodowej, ale też nie możemy wpychać ludzi w ideologie wolnościowe nierównoważone poprzez ideę solidarności, czyli zobowiązań wobec całej wspólnoty.

Mówi pan, że pandemia umocni instytucję państwa, a czy przypadkiem klasa średnia właśnie przez pandemię nie odwróci się od tego państwa? Szczególnie ta jej część, która najmocniej została dotknięta przez państwowe lockdowny, jak prywatni przedsiębiorcy?

Zgadzam się, jest taki trend. Tu widać poważną intelektualną niedojrzałość, nieracjonalność i niską zdolność do myślenia systemowego środowiska tzw. wolnościowców. Bo przecież wolności gospodarcze mogą być realizowane wyłącznie w ramach instytucjonalnej współodpowiedzialności. Bez minimum solidarności społecznej nie można rozwijać biznesów, bo brakuje tkanki chroniącej na przykład bezpieczeństwo obrotu gospodarczego oraz zaufanie między stronami kontraktów. Obserwując liczne wpisy w internecie, odnoszę wrażenie, że środowiska te nie kultywują ducha republikańskiego, który polega na równoważeniu wolności i zobowiązań – nie tylko podatkowych. Bez tego potencjał kreatywności gospodarczej i wolności, którą daje własność – samodzielnie zdobyta lub odziedziczona – po prostu nie zadziała. Potrzeba żywej tkanki społecznej, kulturowej oraz instytucji prawnopaństwowych.

Ale przecież nie tylko wolnościowcy tracą zaufanie do państwa. Nie wydaje się panu, że będziemy mieli duży problem, jak już minie pandemia, z budowaniem na nowo kapitału społecznego, jaki będzie przecież państwu potrzebny, by mierzyć się z wyzwaniami rewolucji technologicznej?

To rzeczywiście może być bardzo trudne. Chyba że pojawią się jeszcze inne wstrząsy, na tyle wyraźne i trudne do zamotania schematami spiskowymi, że nastąpi otrzeźwienie.

Czyli jeszcze poważniejszy kryzys?

Czasami tak jest, że organizm, który nie radzi sobie ze słabą chorobą, w obliczu poważniejszej się mobilizuje. Mam wrażenie, że wiosną ubiegłego roku pierwsza, łagodna w Polsce fala zakażeń zdemobilizowała nie tylko społeczeństwo, ale też część środowisk medycznych i politycznych. Zostaliśmy trochę uśpieni i może stąd bierze się obecna niechęć do przestrzegania obostrzeń. Dodajmy, że dosyć łagodnych, bo nie było u nas np. godziny policyjnej. Niestety, obawiam się, że bez jeszcze poważniejszego szoku ludzie nie odzyskają kontaktu z rzeczywistością.

Wróćmy na koniec jeszcze do klasy średniej. Jaka czeka ją przyszłość, rozpłynie się?

Część tej klasy przejdzie płynnie do nowej klasy kreatywnej, związanej z kolejnymi fazami rewolucji cyfrowej. Tyle że większość ludzi – to nie będzie poprawne politycznie, ale trzeba to powiedzieć – nie jest fizjologicznie zdolna do wykonywania prac wysoce kreatywnych. Tylko część społeczeństwa – i to dowolnego – potrafi sprostać bardzo złożonym zadaniom poznawczym wymagającym przetwarzania skomplikowanych informacji, do tego w warunkach dużego obciążenia stresem. Dlatego z dużej grupy klasy średniej zaczyna się tworzyć dziś coś w rodzaju podklasy – jedni odpadają z powodów deficytu kompetencji intelektualnych, inni w wyniku przeciążeń emocjonalnych; na przykład nie odnajdują się w świecie wysokiej mobilności, korporacyjnej dyspozycyjności i rosnącego indywidualizmu. Jest sporo ludzi, którzy dobrze i bezpiecznie czują się, tylko będąc zakorzenieni w sieciach więzi rodzinnych, sąsiedzkich lub narodowych. A odnoszenie sukcesów w klasie kreatywnej bardzo często wymaga pewnego rodzaju wykorzenienia.

Czy to nie oznacza, że pojęcie klasy średniej jest spuścizną rewolucji przemysłowej i dziś nie przystaje do rzeczywistości?

To rewolucja przemysłowa wytworzyła klasę średnią, która mogła stabilizować system społeczny, a rewolucja cyfrowa w połączeniu z rewolucją obyczajową i wysoką mobilnością rzeczywiście dały impuls do takiej przebudowy struktur społecznych, że tradycyjne kategorie i sposoby myślenia już nie pasują do opisu rzeczywistości, stając się właściwie bezużyteczne.

I jak będziemy w nieodległej przyszłości opisywać podziały społeczne?

Będą ludzie, którzy mają kapitał, i ludzie, którzy mają unikalne talenty do wysokokreatywnych zawodów. Tych, którym racji bytu jeszcze przez pewien czas nie odbierze sztuczna inteligencja. A cała reszta stanowić będzie prekariat. Może czekać nas więc jakaś nowa kastowość.

Ale ten prekariat, jak już mówiliśmy, musi mieć zapewnioną pewną siłę nabywczą, by ktoś jednak kupował towary wytworzone przez roboty. Może więc nie będzie tak źle...

A myśli pan, że skąd bierze się lansowanie opowieści o dochodzie podstawowym? Dla jednych to wyraz empatii i solidarności ze słabszymi, a dla innych – na odwrót.

Czyli?

Mówiąc skrótowo: zatkać nam gęby dochodem podstawowym i dać całodobową stymulację online, byśmy przestali się domagać sprawczości na szerszą skalę. Mamy paradoks: z jednej strony współczesna kultura lansuje indywidualizm, niemal „sakralizuje" wolność jednostki, a z drugiej jednostka ludzka w świecie cyfrowym tak bardzo traci podmiotowość, że nawet nie jest w stanie zdiagnozować prawidłowo, jakiego typu trybikiem się stała i w jakich strukturach faktycznie działa – o celach tych działań nawet nie wspominając. W tym kontekście dochód podstawowy może stać się niebezpiecznym narzędziem inżynierii społecznej. 

Dr hab. Andrzej Zybertowicz jest socjologiem, doradcą prezydenta Andrzeja Dudy. W 2015 r. wraz z zespołem wydał książkę „Samobójstwo Oświecenia? Jak neuronauka i nowe technologie pustoszą ludzki świat". Poglądy przedstawione w wywiadzie nie mogą być utożsamiane ze stanowiskiem Kancelarii Prezydenta RP

Plus Minus: Z początku pandemia najmocniej uderzyła w prekariat – ludzi żyjących i zarabiających z dnia na dzień, często w kilku różnych miejscach bez gwarancji stabilnego zatrudnienia, ubezpieczeń społecznych i nieposiadających większych oszczędności. Ale coraz częściej słychać głosy, że tak naprawdę głównym przegranym może się okazać klasa średnia. Zostawmy trochę z boku badania naukowe, które naturalnie nie nadążają za zaskakującymi wydarzeniami ostatniego roku, i chwyćmy się socjologii spekulacyjnej, ostatniej deski ratunku w czasach kryzysu. No właśnie, kryzysu społecznego?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje