Załóżmy, że jest 1 stycznia 2020 r. Kac po imprezie nieco zelżał, przychodzi moment refleksji: jak było, jak jest, co dalej? A więc czas podsumowań, postanowień i planów. Kamil ma 27 lat, w ostatnim czasie wszystko mu się poukładało: pracuje w agencji eventowej, zarabia coraz lepiej, od dwóch lat odkłada część pensji, bez żadnego konkretnego celu, oszczędza tak po prostu, dla zasady. Za parę dni planuje oświadczyny, latem ślub. – Miałem niezły okres w pracy: dużo wyjazdów, dużo fajnych wydarzeń, dużo pieniędzy – wyjaśnia. – Niczego się nie obawiałem, nic nie spędzało mi snu z powiek. Wszystko szło po mojej myśli, układało się tak, jak sobie zaplanowałem – opowiada.
Agata, 35-latka z dorastającą córką i sporym doświadczeniem w branży handlowej, proponuje, by cofnąć się w czasie jeszcze trochę, do końcówki 2019 r. Właśnie wtedy zmienia pracę, w dotychczasowej było zbyt dużo chaosu, odpowiedzialności, presji, a Agata potrzebuje wyciszenia, stabilizacji i możliwości rozwoju. – Trafiłam do firmy, do której ciężko było się dostać, bo miała dobrą renomę. A mnie się udało, kasa też była w porządku, w końcu mogłam robić to, w czym czułam się mocna – opowiada Agata. – To był impuls, który sprawił, że postanowiłam: 2020 to będzie mój rok, wszystko w swoim życiu zmienię, będę żyła wreszcie tak, jak chcę. Ale przyszedł koronawirus.
Lidka nieszczególnie się nad tym zastanawia. Miała ciężki rok, raczej prywatnie niż zawodowo. Zakończyła jeden związek, rozpoczęła drugi, bardziej skupia się jednak na karierze zawodowej, szuka pomysłu na siebie. Trochę mieszka w Polsce, trochę za granicą, chciałaby wyjechać na stałe, ale kusi ją propozycja pracy akademickiej. – Chodziło to za mną od dłuższego czasu, wydawało mi się, że praca na uczelni to będzie w końcu coś, co będzie sprawiać mi radość, bo wcześniej pracowałam bez zajawki. Z drugiej strony – nie chciałam za bardzo przywiązywać się do bycia w Polsce – wyjaśnia. W końcu decyduje: poprowadzi zajęcia na uczelni przez rok, może dwa, później się zobaczy. Od niedawna jest związana z Maćkiem, żyją trochę razem, więcej oddzielnie, bo Maciek pracuje za granicą. Łapią się zazwyczaj w długie weekendy, on przyjeżdża do niej albo ona do niego, nieraz wyjeżdżają razem w Polskę albo Europę.
Jest jeszcze Michał, stuknęła mu trzydziestka, kilka lat temu zaangażował się w rodzinny biznes, czyli żywienie zbiorowe. Razem z rodzicami prowadzi dwie firmy, zaopatrują stołówki uczelniane, realizują duże kateringi, po kilkadziesiąt–kilkaset porcji. Sam ma własne pomysły i plany, lada moment otworzy się ich (a właściwie głównie jego) najmłodsze dziecko: potężny obiekt gastronomiczny, remontowany praktycznie od zera. Poza tym biznesowy rytm toczy się swoim torem: leasingi, inwestycje, kredyty. – Wydawało mi się, że to dość stabilny rynek, w końcu ludzie zawsze muszą jeść – mówi. W połowie lutego nowy lokal się otwiera. – Z dnia na dzień jest coraz większe zainteresowanie, obrót rośnie. Widzimy, że to dobra inwestycja, w dobrym miejscu, będzie stały dochód, będzie można się rozwijać – dodaje. – Co prawda słyszymy, że coś się dzieje na świecie, ale przecież to daleko...
Kwiecień
Agata zaczęła nową pracę w grudniu, ledwo zdążyła się wdrożyć (bo najpierw szkolenia, później święta), a już przyszły pierwsze zmiany. – Nieważne, gdzie by się zaczął koronawirus, branża turystyczna jako pierwsza to odczuwa, bo ludzie latają po całym świecie – zauważa. Szefostwo zapewnia: „damy radę", ale w jej głowie wciąż jarzy się czerwona lampka. – Po pierwsze, byłam świeżakiem, a ludzie pracowali tam po 10, 20, nawet 30 lat. Po drugie, nie miałam stałej umowy. Wiedziałam, że jestem pierwsza do odstrzału, bo najmniej mnie będzie szkoda – mówi.