Gerald Knaus: Macron podważa Schengen, bo walczy o reelekcję

Umowa z Schengen przetrwa pandemię, fale nielegalnej imigracji, ataki populistycznych polityków, bo przynosi zbyt duże korzyści – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu autor porozumienia między Niemcami i Turcją, które rozwiązało kryzys migracyjny w 2015 r., oraz założyciel think tanku European Stability Initiative (ESI) - mówi Gerald Knaus, politolog.

Publikacja: 27.11.2020 10:00

Gerald Knaus: Macron podważa Schengen, bo walczy o reelekcję

Foto: EPA

Plus Minus: Emmanuel Macron uważa, że strefa Schengen jest u progu dezintegracji. Jego zdaniem w obecnym kształcie nie zapewnia ochrony przed islamskimi terrorystami, a do tego została podziurawiona z powodu przywrócenia kontroli granicznych po uderzeniu wirusa. Jeszcze jedna ofiara pandemii?

To bardzo francuski sposób stawiania sprawy. Już w 1995 r., tuż przed wejściem w życie umowy z Schengen i otwarciem granic między Francją, Niemcami i krajami Beneluksu, w Paryżu prześcigano się w ostrzeżeniach, że to zbyt ryzykowna umowa. Dlatego zresztą Francuzi przystąpili do niej z kilkumiesięcznym opóźnieniem. A od tego czasu właściwie nie było momentu, w którym część francuskich polityków nie stawiałoby tego porozumienia pod znakiem zapytania. Zrobił to choćby prezydent Nicolas Sarkozy, gdy w 2011 r. kilkuset tunezyjskich imigrantów przedostało się przez francuską granicę z Włoch. Ale mimo to strefa Schengen nie tylko przetrwała te wszystkie kryzysy, ale bardzo się rozwinęła: dziś obejmuje nie pięć, ale 26 krajów.

Czym to tłumaczyć? „The Economist" twierdzi, że na tym zależy bardziej eurokratom niż zwykłym ludziom, skoro tylko jedna trzecia spośród 420 mln osób mieszkających w strefie Schengen wyjeżdża raz w roku na wakacje do innego kraju, a 40 proc. nigdy nie opuszcza ojczyzny.

Posłużę się przykładem Szwajcarii, kraju bardzo bogatego, który pozostaje poza Unią i jest niezwykle dbały o swoją suwerenność. A mimo to w referendum w czerwcu 2005 r. większość Szwajcarów opowiedziała się za przystąpieniem do Schengen. Otóż już przed głosowaniem szwajcarska policja przekonywała, że utrzymanie kontroli granic stworzy tylko iluzję bezpieczeństwa. Kraj ten pozostał też w Schengen w czasie kryzysu migracyjnego w 2015 r., Szwajcarzy są bowiem realistami. W trakcie II wojny światowej szef SS Heinrich Himmler faktycznie kazał zbudować mur na granicy między kantonem Bazylei i Trzecią Rzeszą, jednak od upadku muru berlińskiego 31 lat temu górę w Europie wzięła budowa granic niewidocznych.

Przykładem granicy widocznej jest natomiast ta, która oddziela Polskę od Ukrainy. Tam w długich kolejkach czekają tak ciężarówki, jak i samochody osobowe. Nikt w Szwajcarii nie chce, aby podobnie było w Genewie czy Bazylei. Bo nawet drobiazgowo kontrolując 5 proc. samochodów, nie zatrzyma się nielegalnej imigracji. A poza tym pozostaje jeszcze możliwość forsowania zielonej granicy. Aby to powstrzymać, należałoby zbudować umocnienia i wydać straży granicznej rozkaz strzelania, jak to robiono w NRD. W Unii to byłoby niezgodne z prawem. Oddelegowanie kilku dodatkowych policjantów też wiele nie zmieni. Francuskie władze próbowały działać wycinkowo: od 2015 r. utrzymują kontrole na granicy z Włochami. Ale mimo to liczba osób występujących we Francji o azyl wzrosła dwukrotnie między 2015 i 2019 r. Schengen dlatego jest tak solidnym porozumieniem, że bardzo trudno byłoby wrócić do układu, jaki istniał wcześniej.

Jednak na wielu wewnętrznych granicach Unii nie ma już Schengen. Na przykład Austria od września 2016 r. utrzymuje kontrole na przejściach z Węgrami i Słowenią.

Znam dobrze te granice, to nie jest żelazna kurtyna. Przecinają je niezliczone małe drogi, na których nie spotkamy żadnego policjanta. Sam to widzę, jeżdżąc zimą na nartach w środku lasu. Założenie, że można tu dziś skontrolować więcej niż tylko niewielką część przejeżdżających aut, to czysta fantazja. Chodzi przede wszystkim o sygnał polityczny, który ma uspokoić opinię publiczną, a nie o realne działanie. W podobny sposób należy też odczytywać ostre słowa prezydenta Macrona po zamachach w Paryżu i Nicei. To jest próba odpowiedzi na dyskurs skrajnej prawicy w perspektywie wyborów prezydenckich w maju 2022 r.

Gdy idzie o realne działanie, wyjątkiem jest bardzo krótka, 60-kilometrowa, granica, jaka oddziela Danię od Niemiec. Tu faktycznie zbudowano niezbyt wysokie ogrodzenie, przede wszystkim aby powstrzymać zarażone zwierzęta. Ale i ta przeszkoda jest łatwa do sforsowania. To nie ma nic wspólnego z murem, jaki choćby Izrael postawił na granicy z Egiptem. Tamten jest o wiele bardziej skuteczny, ale jego budowa zajęła lata, kosztowała setki milionów dolarów, jest obsadzona wojskowymi i absolutnie nie byłaby możliwa do przeniesienia w realia Unii Europejskiej.

Jakie skutki dla gospodarki miałoby przywrócenie kontroli granicznej sprzed Schengen?

Szwajcarzy obliczyli, że mówimy o ogromnych kwotach – kilku procentach PKB rocznie. Wielka Brytania co prawda do Schengen nie należała, ale była częścią powiązanego z nim jednolitego rynku zapewniającego swobodę przemieszczania się towarów. Teraz spodziewa się po 1 stycznia ogromnych problemów na granicach. Z kolei w Niemczech, mimo strachu przed narastającą drugą falą pandemii w Polsce, rząd nie zdecydował się na przywrócenie kontroli granicznych na Odrze i Nysie Łużyckiej, tak wielkie były obawy Niemców mieszkających w regionach przygranicznych przed zerwaniem niezliczonych powiązań z Polską, od dostaw pieczywa po usługi osób opiekujących się niepełnosprawnymi, które codziennie przyjeżdżają z drugiej strony granicy. Pomysł włączenia Polski do Schengen z początkiem 2008 r. forsowało nie tylko niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych – w imię szczytnych ideałów – ale także ówczesny szef MSW Wolfgang Schäuble. Mówił, że to jest dobre nie tylko dla zbliżenia obu społeczeństw, ale także dla wzmocnienia bezpieczeństwa. Umowie Schengen towarzyszą porozumienia o wymianie danych o przestępcach, współpracy wymiaru sprawiedliwości i wywiadu. A to, w przeciwieństwie do kontroli granicznych, wzmacnia realne bezpieczeństwo.

Prezydent Macron zyskał jednak poparcie kanclerz Angeli Merkel, a także premiera Holandii Marka Rutte i kanclerza Austrii Sebastiana Kurza dla takiej reformy Schengen, która zasadniczo wzmocni granice zewnętrzne Unii, zbuduje coś na kształt „twierdzy Europa". To może być skuteczne?

Pytanie należałoby zadać inaczej: czy jest to zgodne z prawem obowiązującym dziś w Unii Europejskiej. Bo skuteczne z pewnością jest. Przez lądową granicę oddzielającą Grecję od Turcji właściwie nie przedostają się dziś imigranci, bo greckie wojsko i straż graniczna zachowują się wobec nich brutalnie. Z kolei na morzu Grecy blokują i odsyłają siłą statki z uchodźcami. To jest ewidentne łamanie konwencji genewskiej o uchodźcach z 1951 r. O tym wie każdy, kto to śledzi. Podobnie uchodźcy przestali przekraczać granicę z Węgrami, gdy Viktor Orbán kazał zbudować mur, wstrzymał wydawanie prawa do azylu i nakazał straży granicznej brutalnie rozprawiać się z imigrantami. Albo weźmy tych, którzy starają się sforsować granicę oddzielającą Bośnię i Hercegowinę i są bici przez chorwackich funkcjonariuszy – gdyby coś podobnego zdarzyło się w niemieckim czy polskim więzieniu, mielibyśmy prawo czuć się zaszokowani.

Do podobnych środków mogą chcieć sięgnąć Niemcy czy Francuzi?

W Niemczech jest powszechne zaniepokojenie sposobem, w jakim imigranci są traktowani na zewnętrznych granicach Unii. Ale już kanclerz Austrii Sebastian Kurz od dawna sugeruje, aby Bruksela stosowała australijskie metody powstrzymania nielegalnej imigracji. Tam przybyłych na statkach umieszcza się na specjalnych wyspach, jak Nauru czy Manus w Papui-Nowej Gwinei, gdzie warunki bytowe są koszmarne, dochodzi do samobójstw. W Europie to byłoby bezprawne, bo oznacza ewidentne łamanie europejskiej konwencji praw człowieka. Rozmawiałem o tym z osobą, która spędziła sześć lat na Manus. Ale dzięki temu liczba imigrantów starających się dostać nielegalnie do Australii od 2014 r. jest niewielka. Pozytywnym przykładem ograniczenia nielegalnej migracji jest natomiast współpraca Unii z Ukrainą, bo Kijów przyjmuje wszystkich nielegalnych imigrantów odsyłanych ze strefy Schengen. Ma jednak po temu silną motywację: nie stracić prawa do ruchu bezwizowego, jakie otrzymał od Brukseli.

Na ograniczoną skalę to może faktycznie okazać się skuteczne. Ale co, jeśli ku wybrzeżom Europy ruszy wielka fala imigrantów? Demografia jest tu bezwzględna: już teraz w Afryce mieszka 1,3 mld osób, przeszło trzy razy więcej niż w Unii (450 mln osób), a te nożyce szybko się rozwierają.

Wizja, że emigracja jest jak wzbierająca fala, która uderzy w wybrzeża Europy, jest absolutnie mylna. Przez ostatnie 20 lat z Afryki przedostawało się średnio 50–60 tys. nielegalnych imigrantów rocznie. Wyjątkiem były lata 2014–2018, gdy pojawiło się ich łącznie 640 tys., co było spowodowane upadkiem libijskiego państwa, a także polityką włoskich władz ratowania wielu imigrantów na morzu, przewożenia ich do Włoch, ale nieodsyłania już nikogo. Nielegalna imigracja jest bardzo trudnym, niebezpiecznym przedsięwzięciem. Przez wiele dekad bardzo niewielu nielegalnych imigrantów przybyło z Afryki Subsaharyjskiej. Ci, którzy zdecydowali się na sforsowanie pustyni, mówili mi, jak wielu ich towarzyszy drogi zginęło na Saharze. Ten szlak migracyjny się już zresztą skończył. Dlatego w 2019 r. przez Morze Śródziemne, od Hiszpanii po Cypr, przedostało się około 100 tys. osób. A więc żadne miliony.

Jest pan pomysłodawcą porozumienia zawartego między Angelą Merkel i Recepem Erdoganem, które pozwoliło rozwiązać kryzys migracyjny w 2015 r. Libia, wydobycie gazu we wschodniej części Morza Śródziemnego, wojna o Górski Karabach, walka z islamizmem – jednak to wszystko sprawia, że Unia, a w szczególności Francja, jest teraz w ostrym sporze z Turcją. Co, jeśli Erdogan wypowie umowę migracyjną?

On już to zrobił w marcu! Tamto porozumienie w praktyce nie istnieje. Opierało się na trzech filarach. Po pierwsze, wsparcie finansowe Brukseli dla 3,5 mln syryjskich uchodźców, którzy zatrzymali się w Turcji, w tym objęcie ich ubezpieczeniem zdrowotnym oraz darmową nauką dla dzieci w tureckich szkołach. Po wtóre, Europa zobowiązała się do przyjęcia części tych uchodźców z Turcji. I wreszcie była obietnica Turków, że przyjmą nielegalnych imigrantów odesłanych przez Greków po 20 marca 2016 r., którzy nie potrzebują ochrony Unii Europejskiej. Tego porozumienia nie udało się jednak utrzymać m.in. dlatego, że Unia nie przedłużyła pomocy finansowej dla Ankary po czterech pierwszych latach i nie przyjęła części uchodźców, a Grecja nie była w stanie zbudować systemu administracyjnego, który oddzieli przyjezdnych, którzy mają prawo do azylu, od tych, których trzeba odesłać szybko do Turcji. Erdogan zagroził więc w lutym 2020 r., że „otworzy granice" i wypuści falę uchodźców do Europy. Od tego czasu jednak liczba osób przekraczających nielegalnie turecko-grecką granicę jeszcze bardziej spadła z powodu wspomnianej brutalności wojska i straży granicznej Grecji.

Częścią reformy Schengen proponowanej przez Macrona jest wypracowanie wspólnej polityki azylowej. To jest realne?

Nie widzę, jak miałoby to funkcjonować. Różnice między krajami Unii są tu zbyt duże. Niemcy w minionych siedmiu latach przyjęły 2 mln wniosków o azyl, z czego w połowie przypadków został on wydany. Od 2014 r. liczba urzędników, którzy się tym zajmują, zwiększyła się pięciokrotnie. Dzięki temu prawo europejskie mogło być stosowane. Także we Francji uchodźcy są traktowani dobrze. Dlatego w 2019 r. o azyl wystąpiło tu prawie 150 tys. osób. Jednak już we Włoszech i Hiszpanii czekają oni latami na decyzje bez wystarczającego wsparcia, więc wolą wyjechać na północ Europy. Węgry właściwie nie przyznają azylu, a w Polsce nawet w 2015 r. liczba pozytywnych wniosków nie wzrosła.

Reforma Schengen ma też polegać na utworzeniu potężnego korpusu europejskiej straży granicznej kierowanego z Warszawy przez agencję Frontex.

Jest tu wiele nieporozumień. Gdyby na greckich wyspach, na greckich granicach w 2015 r. stali fińscy czy niemieccy funkcjonariusze, wydarzenia rozegrałyby się dokładnie tak samo. Oni nie mieliby przecież prawa zatrzymać czy odrzucić imigrantów. Mogliby ich tylko zarejestrować, co Grecy robili. Ci europejscy funkcjonariusze, niemówiący lokalnym językiem, i tak podlegaliby władzom i sądom danego kraju. To jest kwestia z jednej strony suwerenności państw, z drugiej – braku unijnych trybunałów, które miałyby kompetencje do osądzania zachowania takiej unijnej straży granicznej. Właśnie dlatego sugerowanie, że więcej rumuńskich, fińskich czy francuskich strażników na granicy Grecji czy Hiszpanii rozwiązałoby problem nielegalnej imigracji, jest iluzją.

Jak zatem to zrobić?

Konieczna jest budowa systemu szybkiego procedowania wniosków o azyl oraz efektywnego mechanizmu odsyłania osób, którym nie przysługuje prawo do ochrony, do krajów, skąd pochodzą lub przez które przeszli w drodze do Europy. Niestety, debata na temat emigracji stała się zakładnikiem ideologicznej batalii między tymi, którzy twierdzą, że emigracji kontrolować się nie da i nie należy tego robić, a tymi, którzy podtrzymują, że jest to możliwe wyłącznie brutalnymi metodami. A jednak utrzymywanie humanitarnych zasad na granicach bez brutalności jest możliwe. I nie potrzeba do tego angażować wszystkich 27 państw Unii. Trzeba jednak w tym celu zrozumieć, dlaczego system dubliński od lat nie działa.

Dlaczego?

Zgodnie z konwencją dublińską, która weszła w życie już 23 lata temu, najwięcej wniosków o azyl powinna przyjmować Grecja czy Włochy, czyli państwa Unii, do których uchodźcy dotarli w pierwszej kolejności. A jednak w minionych siedmiu latach państwem Unii, który przyjął ich najwięcej, była Szwecja. Ani Szwecja, ani Niemcy nigdy nie zdołały zresztą odesłać wielu osób do Grecji, Włoch czy na Węgry.

Plan obowiązkowej redystrybucji uchodźców w ramach Unii, który Angela Merkel wylansowała w 2015 r. i który przez lata był forsowany przez Brukselę, nie miał więc sensu?

Nie miał. Kanclerz po niego sięgnęła, bo nie miała lepszego pomysłu. To też wydawało się niemieckiej opinii publicznej sprawiedliwe. Doprowadziło jednak tylko do bezsensownych sporów w Unii. Bo nawet gdyby ten plan wszedł w życie, w praktyce niczego by nie zmienił. Dał za to Viktorowi Orbánowi pole do demagogicznych ataków na Niemcy. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest więc nawiązanie bezpośredniej współpracy przez Niemcy i Francję z Hiszpanią czy Włochami. Współpracy przy procedurach azylowych, odsyłaniu tych, którzy nie potrzebują ochrony, oraz rozdzielenia tych, którzy takiej ochrony potrzebują. W minionym roku taki system obejmowałby tylko 50 tys. osób przybyłych z całego basenu Morza Śródziemnego.

To jednak kolejny sygnał, że, podobnie jak euro, układ z Schengen wcale nie pchnął Unii w kierunku budowy europejskiego, federalnego superpaństwa, pogłębienia integracji...

Zgadza się. I wcale nie ma potrzeby budowy takich federalnych struktur. Konstrukcja Schengen broni się sama.

Pozostaje problem kluczowy dla przetrwania Schengen – legalna imigracja. Ze względu na zapaść demograficzną jest ona absolutnie niezbędna. Jakimi prawami powinna się rządzić?

Tu każdy kraj powinien mieć absolutną swobodę w decydowaniu, jakich imigrantów potrzebuje. To Polska sama powinna rozstrzygnąć, czy preferuje Ukraińców lub Białorusinów ze względu na bliskość kulturową. Nie można jednak zapomnieć, że w nadchodzących latach kraje Unii w coraz większym stopniu będą się bić o odpowiednio wykwalifikowanych imigrantów, a nie wybrzydzać, kogo przyjąć, a kogo nie. 

Plus Minus: Emmanuel Macron uważa, że strefa Schengen jest u progu dezintegracji. Jego zdaniem w obecnym kształcie nie zapewnia ochrony przed islamskimi terrorystami, a do tego została podziurawiona z powodu przywrócenia kontroli granicznych po uderzeniu wirusa. Jeszcze jedna ofiara pandemii?

To bardzo francuski sposób stawiania sprawy. Już w 1995 r., tuż przed wejściem w życie umowy z Schengen i otwarciem granic między Francją, Niemcami i krajami Beneluksu, w Paryżu prześcigano się w ostrzeżeniach, że to zbyt ryzykowna umowa. Dlatego zresztą Francuzi przystąpili do niej z kilkumiesięcznym opóźnieniem. A od tego czasu właściwie nie było momentu, w którym część francuskich polityków nie stawiałoby tego porozumienia pod znakiem zapytania. Zrobił to choćby prezydent Nicolas Sarkozy, gdy w 2011 r. kilkuset tunezyjskich imigrantów przedostało się przez francuską granicę z Włoch. Ale mimo to strefa Schengen nie tylko przetrwała te wszystkie kryzysy, ale bardzo się rozwinęła: dziś obejmuje nie pięć, ale 26 krajów.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Co łączy składkę zdrowotną z wyborami w USA
Plus Minus
Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta