No właśnie. Nieudolne działanie i tłumienie gospodarki kosztuje dużo drożej. Co prawda teraz nie mamy lockdownu i rządzący słusznie się przed tym bronią, ale jeżeli gdzieś trzeba zamknąć jakąś firmę z powodu zakażeń, gdzie indziej szkołę, powiaty zmieniają kolory na żółte, zielone, czerwone, to dla gospodarki jest horror. To dekomponuje działanie państwa. A na pytanie, jak długo to będzie trwało, też nikt nie zna odpowiedzi. Gdybyśmy dużo wcześniej uporali się z epidemią, to wydalibyśmy znacznie mniej pieniędzy i państwo lepiej by funkcjonowało. Żadna złotówka wydana na skuteczną walkę z pandemią nie byłaby stracona.
Tak pan narzeka, a epidemia koronawirusa w Polsce i tak rozwija się wolniej niż w sąsiednich krajach.
Już po dwóch miesiącach było widać, że w krajach całego byłego bloku wschodniego epidemia rozwija się inaczej niż w Europie Zachodniej. Najlepiej widać to w Niemczech, bo landy wschodnie chorują tak jak Polska, a landy zachodnie jak Europa Zachodnia. Niektórzy uważają, że to dlatego, iż w Europie Wschodniej obowiązkowe były szczepienia przeciwgruźlicze. Nie wiem. Nie chcę tego przesądzać, ale różnica jest widoczna.
To w takim razie może nie ma się czym przejmować?
W Polsce śmiertelność wśród zakażonych Covid-19 będzie kilka razy mniejsza niż na Zachodzie. Ale oprócz skutków zdrowotnych mamy też skutki społeczne – panika, strach, lęki, dezorganizacja społeczna, mnożące się teorie spiskowe. A do tego dochodzą skutki gospodarcze, czyli ogromne spowolnienie. Jeżeli nawet epidemia nie przebiega u nas tak niepokojąco jak na Zachodzie, to jeszcze trzeba przekonać Polaków, że tak naprawdę jest, żeby byli spokojniejsi i funkcjonowali w miarę normalnie, ale żeby zarazem zachowali zasady sanitarne, bo przecież epidemia jest faktem.
To dosyć karkołomne zadanie.
Wcale nie. Państwo powinno tak działać, żeby zyskać zaufanie obywateli. Gdyby rządzący powiedzieli: „przebadaliśmy tyle osób, system diagnozowania działa sprawnie, w każdym miejscu, gdzie pojawi się epidemia, szybko zadziałamy i zdusimy to ognisko", to wtedy obywatele byliby spokojniejsi. Tak się dzieje w Szwajcarii, na Islandii, w Korei, Australii i jeszcze w kilku innych krajach. Ale nasze państwo tak się nie zachowało i w rezultacie mamy chaos. Naprawdę ta epidemia nie jest warta tego, żeby wywoływać tak groźne skutki.
Co to znaczy, że nie jest tego warta?
Nie jest aż taka groźna. Ma swoje konsekwencje, są ofiary śmiertelne, ale niektóre epidemie grypy bywały groźniejsze w skutkach, a panika z ich powodu nie wybuchała, bo wszyscy się z tym oswoili. Koronawirus nie powinien tak bardzo dezorganizować naszego życia. Świat trochę zwariował na punkcie tej epidemii.
Dlaczego tak się stało?
To są pozaracjonalne zjawiska. Gdy wybucha panika, rozum śpi i trudno ją wytłumić. Faktem jest, że Covid-19 testuje jednocześnie reakcje społeczne, wydolność instytucji państwowych, organizację systemu ochrony zdrowia. W przyszłości będzie można wyciągnąć z tego pożyteczne wnioski.
Jakie?
Chociażby jakie są mechanizmy powstawania paniki w społeczeństwie i jak w przyszłości się zachowywać, żeby przy innej okazji takiej paniki nie wywoływać. Można też się zastanawiać, czy lockdown był w ogóle potrzebny.
A pana zdaniem był potrzebny? Czyżby popierał pan to, co zrobiło państwo szwedzkie, czyli zachowanie działania wszystkich sektorów gospodarki?
Obserwowałem Szwecję z zainteresowaniem. Na początku wydawało mi się, że to był błąd, bo jednak liczba ofiar śmiertelnych była w tym kraju dużo wyższa niż w Polsce. Ale z drugiej strony śmiertelność w Szwecji jest na podobnym poziomie co w innych państwach Europy Zachodniej, które wprowadziły lockdown. A gospodarki sobie nie zahamowali. Z tego można wywnioskować, że Szwedzi mieli sporo racji. U nas polityka taka jak szwedzka też by się sprawdziła. Ale to jest gdybanie po fakcie. Gdy wybuchła pierwsza panika, to minister zdrowia chyba nie miał innego wyjścia, niż postawić na lockdown. Jednak sytuację trzeba było śledzić i zmieniać obostrzenia. Tymczasem centralizacja wszystkiego – która postępuje od wielu lat – sprawiła, że system jest ogłuszony. Mechanizm tego ogłuszania jest prosty – jeżeli system jest scentralizowany do nieprzytomności, to wszyscy czekają na znak z centrali, a w tym przypadku centralą jest Ministerstwo Zdrowia, a może nawet premier. Nikt nie reaguje na własną rękę, żeby nie wyjść przed szereg. System staje się bezwładny i z tym mamy do czynienia.
Może to WHO popełniła błąd, ogłaszając pandemię koronawirusa?
Moim zdaniem to nie był błąd. Gdyby WHO tego nie zrobiła, znalazłaby się pod pręgierzem opinii publicznej. Wirus naprawdę się rozprzestrzenił na cały świat. WHO stwierdziła po prostu fakt. Gdyby Światowa Organizacja Zdrowia nabrała wody w usta, to spadłyby na nią gromy, że cały świat choruje, a WHO nie reaguje. Natomiast to nie jest tak groźna epidemia, jak się wydaje, bo grozę sytuacji budują codzienne komunikaty o rozwoju pandemii. Gdybyśmy codziennie informowali, ile osób zmarło danego dnia na grypę, na raka albo zginęło w wypadkach samochodowych, to też robiłoby to na społeczeństwie duże wrażenie. To jest jeden z mechanizmów wzbudzania paniki.
Jaki scenariusz przewiduje pan na najbliższe miesiące? Dojdziemy do kilkunastu tysięcy dziennych zakażeń jak wiosną w Hiszpanii czy we Włoszech?
Nie. Tak nie będzie. Oczywiście liczba zakażonych będzie rosła, ale nie spodziewam się tylu zgonów co we Włoszech lub w Hiszpanii. Problem włoski i hiszpański polegał na tym, że państwo nie zareagowało w porę i nie przewoziło ciężko chorych do innych szpitali i regionów, gdzie łóżka i respiratory były wolne. Jeśli zbyt wielu chorych przywozi się do jednego szpitala, to ten szpital prędzej czy później po prostu się zatka. Dlatego zrobił się korek i wybuchła panika. Państwo, państwo i jeszcze raz państwo.
Zapewne niedługo zostanie wynaleziona szczepionka na Covid-19. Czy to coś zmieni, czy też każdej jesieni będziemy się musieli szczepić przeciwko grypie i koronawirusowi?
Tego nie wiemy. Wirus grypy mutuje tak szybko, że co roku trzeba powtarzać szczepienie, aby być bezpiecznym. Ale w niektórych przypadkach szczepienia zapewniają odporność na wiele lat. Jeżeli koronawirus nie będzie tak szybko mutował, to po jednym szczepieniu epidemia zostanie zwalczona. Skoro tej jesieni nie mamy szczepionki na Covid-19, to gdybym był na miejscu decydentów, zafundowałbym wszystkim Polakom szczepienie na grypę za darmo. To będzie kosztowało kilkaset milionów złotych, to żadne pieniądze w skali budżetu, a pokazałoby sprawczość państwa i upewniło Polaków, że rząd robi co może, aby nas ochronić. W związku z tymi szczepionkami pojawił się nowy problem – zewsząd dochodzą sygnały, iż mimo że szczepionki podobno są już do Polski dostarczone, to występują ogromne trudności z ich nabyciem. I nie wiem, dlaczego...
Boi się pan okresu uderzenia grypy i Covid-19 jednocześnie?
Nie wiemy, czy może dochodzić do jednoczesnego zakażenia oboma wirusami, a jeżeli nawet, to czy zakażeni będą przechodzili chorobę ostrzej czy łagodniej, bo oba warianty są możliwe. Nie wiemy też, jakie mogą się pojawić powikłania. Niektórzy pacjenci po przejściu Covid-19, teoretycznie zdrowi i z dobrym samopoczuciem, cierpieli na zapalenie płuc i osierdzia. Z kolei grypa też czasami daje powikłania, np. sercowe. Jaka będzie koincydencja tych dwóch chorób, tego nie wiadomo.
Andrzej Sośnierz, lekarz, poseł PiS z Porozumienia, w latach 1999–2002 dyrektor Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych. W latach 2006–2007 był prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia. Przed Porozumieniem działał kolejno w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, Unii Polityki Realnej, Inicjatywie dla Polski i Platformie Obywatelskiej