Zmiany demograficzne to nic nowego. Dziesięć tysięcy lat temu na Ziemi mieszkało tylko milion ludzi, w 1800 roku było ich już miliard, a w 1960 – 3 miliardy. Nigdy jednak zmiany nie następowały tak szybko, jak to się rysuje w XXI wieku. Po raz pierwszy dla wielu państw będzie to też oznaczało spadek liczby mieszkańców, a nie ich wzrost.
Wykształcenie kobiet
W obszernej analizie poważne pismo naukowe „The Lancet” przewiduje, że już za 44 lata, a więc znacznie szybciej, niż do tej pory sądzono, ludzkość osiągnie szczyt rozwoju (9,7 mld osób) i zacznie dość dynamicznie się kurczyć. W kolejnych 36 latach, a więc do końca wieku, ubędzie nas bowiem aż 900 mln do 8,89 mld.
Taką ewolucję należy przede wszystkim tłumaczyć fundamentalnymi zmianami cywilizacyjnymi: coraz lepszym wykształceniem kobiet, ich niezależnością finansową, ale także upowszechnieniem środków antykoncepcyjnych.
To przyniesie rewolucję, którą jednak jedni będą odczuwali znacznie mocniej od innych. Rekordzistką jest już i dziś bardzo słabo zaludniona Łotwa, której ludność do końca wieku skurczy się o 78 proc. Salwador nie będzie wiele lepszy, tracąc 77 proc. mieszkańców. W tym czasie zaludnienie Nigru wzrośnie o 765 proc., Czadu o 710 proc., Sudanu Południowego o 594 proc., Mali o 321 proc. To kraje, gdzie dziś przeciętna kobieta ma średnio nawet siedmioro dzieci, w których jednak tylko część dożywa wieku dorosłego. Poprawa warunków sanitarnych spowoduje, że takich przedwczesnych zgonów będzie o wiele mniej.
Polska należy do grupy 23 państw, których według analizy „The Lancet” ludność do 2100 spadnie o ponad połowę. Zamiast 38, będzie nas 15 mln. Ale nie mniej brutalnych strat doznają: Rumunia (z 19 do 7 mln), Ukraina (z 45 do 17 mln), Japonia (ze 128 do 59 mln), Hiszpania (z 46 do 23 mln) czy Włochy (z 50 do 30 mln).