Przedłużenie okresu przejściowego (maksymalnie o dwa lata) byłoby co prawda trudne. Decyzja w tej sprawie musi zapaść już do końca czerwca. Po stronie brytyjskiej wymagałaby nowej ustawy w parlamencie, a tu przytłaczającą większość ma Partia Konserwatywna, która pod kierunkiem Johnsona stała się drużyną zwolenników twardego brexitu.
Na stole negocjacji leży jednak wiele potencjalnych bomb. Jedną z nich jest ustalenie dostępu do brytyjskich łowisk dla kutrów z krajów Unii, głównie Francji. Inną stopień, w jakim Londyn chce przestrzegać zasad równej konkurencji i pomocy państwa za dostęp do jednolitego rynku. Nie wiadomo, jak Bruksela mogłaby nadzorować przestrzeganie przez Londyn zobowiązania, że towary eksportowane do Unii poprzez Irlandię Północną z reszty Zjednoczonego Królestwa są objęte unijną taryfą celną: to warunek swobody przekraczania granicy między Republiką Irlandii i Ulsterem. Wszystkie te punkty mają być omawiane przez wideokonferencję, co dodatkowo utrudnia wypracowanie kompromisów.
Docenione pielęgniarki
Dlaczego Johnson nie chce dać sobie na to więcej czasu? Teorii jest wiele. Według jednych zamierza „ukryć" niedociągnięcia brexitu w ogólnej katastrofie pandemii, zdaniem innych obawia się, że jeśli okaże słabość wobec Unii, doprowadzi do podziału w swojej partii. Jeszcze inni zakładają, że to wszystko taktyka. Wedle tego rozumowania premier liczy, że w czasach zarazy Europa bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje kapitałów londyńskiej City i pójdzie na ustępstwa. Inny scenariusz: Unia, przerażona brakiem porozumienia, pod koniec roku wychodzi naprzeciw Wielkiej Brytanii.
Ale są też sygnały, że do Johnsona zaczyna dochodzić skala tragedii, jaka uderzyła kraj. O tym może świadczyć decyzja o wycofaniu w minionym tygodniu z parlamentu przed drugim czytaniem ustawy, która miała od nowego roku całkowicie zmienić system imigracyjny. W nowym układzie na Wyspy byliby wpuszczani tylko ci, którzy zbiorą wystarczająco dużo punktów, w tym uzyskają „z pewnego źródła" promesę wartych przynajmniej 25,6 tys. funtów rocznie zarobków.
Pandemia uświadomiła jednak Brytyjczykom, jak bardzo ich zdrowie i życie zależy od pielęgniarek i opiekunek, często przybyłych z Europy Środkowej: w ich obronie wystąpił nawet sędziwy książę Filip, mąż królowej. Z tego samego powodu Johnson zdecydował się też na przystąpienie do unijnego programu zakupu respiratorów i sprzętu medycznego.
Plan premiera zakładał, że kraj wyda w ciągu pięciu lat po brexicie kolosalną kwotę 640 mld funtów na rozwój infrastruktury. To miało zapewnić szybki wzrost gospodarki po wyjściu z Unii. Teraz gros tych środków pójdzie na przeciwdziałanie skutkom pandemii, o przyspieszeniu wzrostu nie może być mowy.