Największe firmy z branży technologicznej deklarują swoją proekologiczność. Google i Apple twierdzą, że ich serwery są zasilane wyłącznie energią pochodzącą z odnawialnych źródeł. Facebook na razie ogłosił, że do tego dąży. Trudno jednak te informacje zweryfikować. Tajemnicą jest, jak radzi sobie z tym Amazon. Chińscy giganci technologiczni, z Baidu i Alibabą na czele, w ogóle nie zdradzają, z czego produkowany jest prąd, którym zasilane są ich usługi. Deklaracje na pewno nie znajdują odbicia w statystykach – przez pięć lat, od 2012 do 2017 r., zużycie energii przez branżę IT rosło rokrocznie szybciej, niż przybywa mocy pochodzących z odnawialnych źródeł energii (pomijając elektrownie nuklearne, ale te są akurat w odwrocie), wynika z raportu szwedzkiej firmy KTH. Tu warto dodać, że Greenpeace szacuje, iż ok. 20 proc. energii używanej przez serwery na całym świecie pochodzi ze źródeł odnawialnych.
Śmieci? Do Afryki
Zużycie energii i jej pochodzenia to ważny element rachunku ekologicznych zysków i strat spowodowanych przez globalny pęd do cyfryzacji. Ale niejedyny. Jeśli faktycznie 5 miliardów ludzi ma obecnie telefon komórkowy, a średni czas życia takiego produktu – od momentu zakupu do wymiany na nowszy model – wynosi od roku do trzech lat, oznacza to gigantyczną produkcję elektrośmieci. Nawet przyjmując, że część z urządzeń wraca do drugiego obiegu, to można śmiało stwierdzić, że miliard z nich jest rokrocznie wycofywanych z użytku. Jeśli dodamy do tego, że w ciągu dekady wymieniono większość serwerów na świecie – zarówno z powodu większych wymagań dotyczących ich wydajności, jak i potrzeby przyłączenia większych przestrzeni dyskowych – wygląda na to, że pęd do cyfryzacji ma większe konsekwencje ekologiczne niż tylko rosnące zużycie energii.
Zresztą ta lista jest przecież dłuższa niż serwery i smartfony – cykl życia elektroniki użytkowej też znacząco się skrócił. Z wyliczeń Uniwersytetu ONZ (UNU) i Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego (ITU) wynika, że rocznie produkujemy na świecie od 46 do 50 mln ton e-śmieci i liczba ta rośnie rokrocznie o ok. 3–4 proc. Zawierają one masę toksycznych substancji – ołów, kadm, chrom czy rtęć, które w przypadku spalania przedostają się do atmosfery, a w skrajnych przypadkach do ekosystemu oraz łańcucha pokarmowego zwierząt i ludzi.
Co się z nimi dzieje? Zaledwie 20 proc. trafia do recyklingu. Ale nawet one nie są przetwarzane, by odzyskać znajdujące się tam elementy czy surowce. Masowym zjawiskiem jest eksport e-śmieci z krajów rozwiniętych do rozwijających się. Aż 70 proc. z nich trafia do Chin. Z badania przeprowadzonego w Stanach Zjednoczonych przez Basel Action Network (BAN) wynika, że 40 proc. e-śmieci, które trafiły tam do recyklingu, zostało wyeksportowanych za granicę, najczęściej nielegalnie. W Unii Europejskiej jest niewiele lepiej – oprócz Chin e-śmieci ze Starego Kontynentu masowo lądują na wysypiskach w Afryce. UNU szacuje, że trzy czwarte tego typu odpadów w Nigerii pochodzi właśnie z Europy.
Europejska i amerykańska klasa średnia, nawet krytykując spalanie paliw kopalnych, zdaje się zapominać, jak bardzo niszczący dla środowiska jest standard życia, do jakiego jest przyzwyczajona. Spragnieni nowych technologicznych gadżetów, nie za bardzo przejmujemy się ich dalszym losem. Konsumując internetowe treści i po kilka godzin dziennie spędzając w internecie, nie myślimy o tym, ile energii zużywamy. Podobnie jest zresztą ze wspomnianym wcześniej lataniem – już dziś ślad węglowy tej branży równy jest ok. 3 proc. całkowitej emisji CO2 na Ziemi. Przy czym, jak dowiodły badania w Wielkiej Brytanii, ok. 70 proc. lotów przypada na zaledwie 14 proc. społeczeństwa.
Rewolucji cyfrowej nie da się zatrzymać. Zresztą nie miałoby to najmniejszego sensu. Korzyści z nią związane – od zupełnie nowych standardów komunikacji, przez szybszy dostęp do niektórych usług, oszczędność czasu, swobodną wymianę poglądów czy praktycznie dostęp do całej wiedzy ludzkości na wyciągnięcie ręki – są niezaprzeczalne. Nieuchronny jest też jej dalszy postęp. A wraz z nim będzie rosło zapotrzebowania na energię.
Nadchodząca wielkimi krokami technologia transmisji bezprzewodowej – nazywana potocznie 5G – ma pozwolić na dostęp do zasobów sieciowych z podobnymi prędkościami, jakie dziś oferują sieci wi-fi, czyli nieduże bezprzewodowe sieci o dość ograniczonym zasięgu. Ale i ten skok technologiczny oznaczać będzie większe zużycie energii. Jak wyliczył wspomniany już Kris de Decker, transmisja danych w sieci 3G wymagała ok. 15 razy więcej energii niż przesyłanie informacji kablem. Jej następczyni, LTE, przyniosła już 23-krotny wzrost zużycia energii. Teoretycznie, jak twierdzą analitycy z branży telekomunikacyjnej, tzw. 5G jest oszczędniejsze o 10 proc. od swojego poprzednika. Tyle bowiem mniej energii pochłania komunikacja między urządzeniami obsługującymi sieć. Cały problem nie leży jednak po tej stronie korzystania z 5G – prędkości, które ma oferować, mają docelowo (przy odpowiedniej ilości urządzeń nadawczych) pozwalać na płynne korzystanie np. ze streamingu HD w dowolnym miejscu, gdzie jest jej zasięg. Oznacza to znaczące zwiększenie wykorzystania danych przez użytkowników internetu – więcej bitów, a w zasadzie gigabajtów, będzie przypadało na użytkownika. A każdy bit więcej oznacza więcej zużytej energii.
Większość modnych w ostatnich latach tematów technologicznych – od Przemysłu 4.0 przez inteligentne miasta, inteligentne domy po autonomiczne samochody – niesie ze sobą znaczący przyrost liczby urządzeń, transmisji danych, a co za tym idzie, większe zapotrzebowanie na moce obliczeniowe i centra do składowania informacji, głównie zdalne, czyli w tzw. chmurze. Trudno na razie oszacować, ile więcej energii na to potrzeba, ale jedno jest pewne – zapotrzebowanie na prąd związane z cyfryzacją będzie rosło szybciej niż globalne jego zużycie. A to oznacza, że w bilansie energetycznym ludzkości technologie cyfrowe będą miały coraz większe znaczenie, ich ślad węglowy będzie rósł.
Istotnym czynnikiem może się tu okazać dopiero raczkujący tzw. internet rzeczy, czyli w uproszczeniu masa niedużych urządzeń i czujników komunikujących się ze sobą, a w zasadzie z serwerami, za pomocą protokołów sieciowych. Mogą być to czujniki w kaloryferach, czujniki ruchu tramwajów w mieście, smartwatche, w zasadzie wszystkie urządzenia zbierające jakieś informacje i przekazujące je dalej. Mieszczą się w tym zarówno urządzenia w tzw. inteligentnych domach, inteligentnych miastach, fabrykach, jak i autonomicznych samochodach. Firma Cisco szacuje, że w 2020 r. będzie ich na świecie już ok. 26 mld. I choć większość z nich zużywa niewiele prądu, tak duża liczba i szybki przyrost oznaczać będą kolejny skok w zużyciu energii.
Istnienie globalnej sieci i korzystanie z niej wymaga coraz więcej energii. Każdy jej użytkownik ma swój wkład w emisję gazów cieplarnianych, a cyfrowy ślad węglowy każdego z nas z każdym rokiem będzie rósł, jeśli tak szybko, jak to tylko możliwe, nie przestawimy naszych elektrowni na energię odnawialną. To jednak problem pierwszego świata – kraje rozwinięte zapewne udźwigną koszty tej transformacji. Bo koszty będą, i to nie tylko te inwestycyjne. Niewiele bowiem wskazuje, by energia ta była tańsza w produkcji od tej powstającej dzięki paliwom kopalnym. Czy udźwigną ją kraje rozwijające się?
Czemu nie myśleć o internecie i smartfonach tak, jak coraz częściej myślimy o opakowaniach? Przynajmniej na poziomie deklaracji w sondażach popieramy wprowadzenie opłat od plastikowych torebek, opakowań szklanych czy segregowanie śmieci. W Europie zaostrzamy standardy emisji dwutlenku węgla i tlenku azotu w kolejnych generacjach samochodów wypuszczanych na rynek. Może ten styl życia powinien też uwzględniać korzystanie z internetu tak, by zużywać mniej energii. I wymianę elektronicznych gadżetów na nowsze modele dopiero wtedy, gdy zaczną odmawiać posłuszeństwa. Chyba że wciąż chcemy eksportować nasze elektrośmieci do Afryki. Bo kto nam zabroni.
Pisząc tekst, korzystałem z artykułów opublikowanych w: „The Guardian", „Fast Company", „Nature", „The New York Post", „Psychology Today", „Science", Low Tech Magazine, BBC.co.uk, Ifixit.com, greennews.ie
Kopanie kryptowalut
Wydobywanie bitcoina to wyścig o to, kto pierwszy zamknie i uwiarygodni rodzajem szyfrowanego klucza cyfrowego ciąg transakcji tą walutą. Blok transakcji zamyka się mniej więcej co 10 minut. Ten, kto tego dokona, otrzymuje określoną liczbę bitcoinów, która z biegiem czasu maleje. Obecnie jest to ok. 12,5 bitcoina. Szybkie zamknięcie takiego ciągu wymaga dużej mocy obliczeniowej. —hs.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95