Lamar należy obecnie do grona gigantów hip-hopu. Jego sława dawno już wyszła poza opłotki gatunku. Do udziału w nagraniu dwóch kompozycji „Get Out of Your Own Way" i „American Soul" na ostatniej płycie zaprosili go U2. Wcześniej Bono gościł na płycie rapera „Damn!".
W poprzednim roku to do Kendricka należał rekord najzyskowniejszego rapowego tournée po Ameryce z zyskiem 41 mln dolarów. Ten rok należy do Lamara od początku. W styczniu koncern Warner podpisał z wydawnictwem artysty umowę – wartą podobno do 40 mln dolarów – obejmującą cały jego katalog.
Korzenie
W lutym premierę miał album „Black Panther", którego Lamar jest główną gwiazdą i producentem. Płyta towarzyszy pierwszemu kinowemu komiksowi o czarnym bohaterze. Nic dziwnego: na płycie „To Pimp a Butterfly" (2015) Kendrick zaprezentował się jako spadkobierca wszystkich czarnoskórych artystów, którzy tworzyli wielkość amerykańskiej muzyki popularnej: jazzu, bluesa, soul i funky.
Znaczący był już początek tego albumu nawiązujący do czasów, gdy czarne gwiazdy były wykorzystywane przez gigantów fonografii jak przez sutenerów. Utwór „King Kunta" nawiązuje do słynnego serialu „Korzenie" i szydzi ze stereotypów na temat czarnoskórych. Uwerturę płyty Kendrick skomponował wraz z legendą funku George'em Clintonem. Do jazzujących dźwięków, prowokacyjnie i nie bez perwersyjnej dumy, dograny został cytat z przeboju Borisa Gardinera: „Każdy czarnuch jest gwiazdą!".
Demonstracją siły była okładka z czarnoskórymi mężczyznami przed fasadą Białego Domu – manifestacja pokolenia, które nagrywając rapowe płyty, wychodząc z getta, dąży do władzy, osiąga coraz większe wpływy, zdobywa miliony, kompensując dekady cierpień i upokorzeń przodków.