Warunki, które pozwalają na przyjęcie do Unii krajów postkomunistycznych, nie będą trwały wiecznie – ostrzegał pod koniec lat 90. ówczesny komisarz ds. poszerzenia UE Guenther Verheugen. Bo to był zupełnie inny świat. U progu XXI wieku Zachód pozostawał wciąż pewny siebie. Ameryka jeszcze nie zaangażowała się w iracką kampanię, która miała położyć kres jej bezprecedensowej pozycji po zakończeniu zimnej wojny. Unia właśnie wprowadziła euro i marzyła, że któregoś dnia stanie się ono ważniejsze od dolara. Nikomu nie przechodziło na myśl, że za kilka lat kryzys finansowy niemal wysadzi unię walutową w powietrze.
Ta siła zjednoczonej Europy wydawała się tym bardziej dominująca, że wychodząca z epoki Borysa Jelcyna Rosja nie była tak słaba od pokoleń. W samej Unii u władzy pozostawali politycy urodzeni przed czy w czasie drugiej wojny światowej, którzy zachowali w pamięci dług, jaki Zachód ma do spłacenia wobec Europy Środkowej za pozostawienia jej na pastwę Moskwy w Jałcie. Unii było tym łatwiej podjąć decyzję o przyjęciu w 2004 r. nowych krajów, że drogę przetarła jej Ameryka. Bill Clinton w połowie lat 90. dał się przekonać, że warto zaprosić do NATO Polskę, Czechy i Węgry.
Zagrożona falą skrajnej prawicy, cierpiąca na anemiczny wzrost gospodarczy i niepotrafiąca dać sobie rady z imigracją Unia nie jest gotowa na nowe wyzwania.
Ale nawet w tych korzystnych okolicznościach nie wszystkie kraje członkowskie Unii były gotowe powitać biedniejszych kuzynów ze Wschodu. Francja uważała, że zostanie naruszona równowaga między Berlinem i Paryżem. Belgia była pełna obaw, czy poszerzenie Unii nie zatrzyma procesu jej pogłębienia. Austria lękała się konkurencji ze strony bałkańskich sąsiadów.
Ostatecznie stanęło jednak na „Big Bangu”: jednoczesnym przyjęciu do Unii 1 maja 2004 r. ośmiu krajów postkomunistycznych oraz Cypru i Malty. Za tą niezwykle śmiałą koncepcją stały Niemcy. Gerhard Schroeder, który jeszcze wówczas nie skompromitował się współpracą z Kremlem, liczył, że jego kraj znajdzie się w ten sposób w centrum zjednoczonej Europy. Według niego w ten sposób Berlin miał nie tylko w jakimś stopniu spłacić dług za zbrodnie wojenne wobec Polski, ale też przełamać traumę związaną z utratą po wojnie Prus Wschodnich, Śląska czy Pomorza. Dzięki poszerzeniu Niemcy uzyskały właściwie nieograniczony dostęp do Wrocławia, Gdańska czy Szczecina jak turyści, inwestorzy czy pracownicy. Przenoszenie produkcji za Odrę okazało się kluczowym składnikiem ekspansji gospodarczej Niemiec.