Zaczęło się od raportu klinicznego autorstwa prof. Konrada Rejdaka oraz prof. Pawła Grieba, w którym naukowcy donosili o wpływie amantadyny na przebieg choroby wywołanej przez COVID-19 u pacjentów neurologicznych. Ich praca cytowana była przez naukowców z całego świata - pisze Onet.
W Polsce lek podawano zakażonym koronawirusem. Głównie na Podkarpaciu lekarze przepisywali swoim pacjentom amantadynę, by złagodzić przebieg choroby wywołanej przez SARS-CoV-2. Także niektórzy przedstawiciele personelu medycznego deklarowali, że leczyli się amantadyną z dobrym skutkiem.
Tymczasem lek od początku budził kontrowersje w środowisku naukowym. Bardzo negatywnie wypowiadał się o nim m.in. prof. Krzysztof Simon. Mówił on, że amantadyna może przyczynić się do tego, że tworzyć się będą kolejne mutacje wirusa.
- Nie spotkałem badań naukowych potwierdzających tego typu pogląd. Każdy lek przeciwwirusowy, który działa, może sprzyjać selekcji wariantów wirusa odpornych na ten lek. A wirus mutuje spontanicznie, bo taka jest natura wirusów. Nie można rezygnować z szukania leków na choroby z obawy, że pojawią się nowe mutacje. Przy takim założeniu powinniśmy w ogóle przestać stosować leki przeciwwirusowe - komentował tę opinię prof. Konrad Rejdak.
W kwietniu 2021 r. rozpoczęły się w końcu prawdziwe badania nad amantadyną stosowaną u osób zakażonych COVID-19. W sierpniu o ich efektach mówił minister zdrowia Adam Niedzielski, który podkreślił, że udało się przeprowadzić wstępną analizę wyników u osób chorujących na parkinsona. Niestety, zdaniem ministra, badanie nie przyniosło satysfakcjonujących rezultatów.